~Kasia~
- Wszyscy
cali? – spytałam po dość twardym lądowaniu.
- Nie. –
powiedział Max z przekąsem. – Wtedy było na trawę, to teraz musi być beton. –
- Nie
narzekaj. Zawsze mogło być gorzej. – pocieszyła go Justyna.
- Szanowni
towarzysze, czy rzeklibyście mi gdzie jesteśmy? – powiedział jakiś męski głos.
- Co? - spytał
Max zdziwiony. Odwróciliśmy się. Przed nami na pięknym i potężnym karym koniu
siedział rycerz w lśniącej, czarnej zbroi.
- Kto to
jest? – spytałam Justynę szeptem.
- Zawisza
Czarny. – westchnęła.
- Jeszcze
jego tu brakowało. – powiedział Max.
- Gdzie
mógłbym napoić mego wierzchowca? – zapytał.
- Musimy się
naradzić. Racz poczekać ….. yyyymm ….. dostojny … panie. –wydukał Franek.
- „Racz
poczekać dostojny panie”? Odbiło ci?! – rzekł Max zdziwiony.
- A co,
miałem powiedzieć „Siema ziomal! Czekaj mołment po pogadać musimy”? – odparł.
- Chłopaki! Musimy
coś wymyślić. – przywołałam ich do porządku.
- Najpierw
zajmijmy się jego ubraniem. Potem zajmiemy się koniem. Znam jedną panią, która
ma stadninę. – zaproponowała Justyna.
- Dobry
pomysł. A w ogóle gdzie i kiedy jesteśmy? – spytałam.
- To jest
najgorsze. Wydaje mi się, że gdzieś we współczesności, ale nie możemy tu
zostać, bo musimy go odeskortować do tamtych czasów. – odrzekł Fanek. – Nie zostawimy
go. Prawda Max? – Ten przytaknął niechętnie. Odwróciliśmy się. Opowiedzieliśmy
mężczyźnie o naszym planie siląc się na archaistyczny ton. Ten zgodził się. Po
drodze wszyscy ludzie oglądali się za nami i rzucali zdziwione spojrzenia. Niektórzy
komentowali szeptem. Ustaliliśmy, że pójdziemy do domu Justyny i tam go
przebierzemy. Gdy dotarliśmy na miejsce dziewczyna rozejrzała się.
- OK. Wejdę
do środka a wy… - nie skończyła bo…
- A kogo tu
sprowadziłaś?- powiedziała Mama Justyny. Zupełnie nas zaskoczyła. Jej córka
uratowała sytuację.
- To są moi
przyjaciele. Wcześniej skończyliśmy dziś lekcje. A ten pan to … eee …. Pan z
kółka historycznego. Miał dzisiaj rekonstrukcję jakieś bitwy. Przyszliśmy razem
bo … chcieliśmy razem odrobić pracę domową, a ten pan …. strasznie chciało mu
się pić, a nie mieliśmy pieniędzy. Więc …. no.-
- Proszę
wejdźcie do środka.- Justyna dała nam dyskretny znak ręką, żeby nie wchodzić.
- Nie, nie,
dziękujemy. Poczekamy tutaj. Prosimy tylko o jakieś picie. – powiedział Franek.
Spojrzał w bok i zrobił wielkie oczy. Podszedł do Maxa i ostrożnie schował
butelkę wody z zewnętrznej kieszeni jego plecaka i włożył ją do środka.
- Gdzie masz ten zeszyt od angielskiego? Muszę
coś sprawdzić. – chłopak udał, że szuka czegoś w środku.
- Co? –
spytał zdziwiony. Franek dał mu kuksańca w żebra.
- Aaa, tam
jest. –spiorunował go wzrokiem. Justyna i jej mama weszły do domu. Po chwili
wyszły. Kobieta trzymała szklankę z sokiem a dziewczyna miała bardzo wypchany
plecak.
- Ubrania. –
pomyślałam. – Oby pasowały! –
- Dziękuję
ci, o pani. Wyśmienity napitek. Doskonale gasi pragnienie. – powiedział wojak i
pocałował jej rękę. Zarówno ona jak i my byliśmy skamieniali.
- Wczuł się
w rolę. – wymyślił Franek uśmiechając się uprzejmie. Jego uśmiech zazwyczaj łagodził
wszelkie konflikty i kłopotliwe sytuacje. Tutaj też zadziałało. Kobieta
uspokoiła się. Chyba zaczynała coś podejrzewać.
- To my już
pójdziemy. Odprowadzimy pana do szkoły. – Pożegnaliśmy się i odeszliśmy.
- Ale nam
się udało. – odsapnął Max z ulgą.
- No, całe
szczęście. Chodźmy teraz napoić jego konia. – powiedziałam. Po drodze
zaczęliśmy gadać o teleporterze.
- Czemu tak
długo się ładuje? – zapytałam.
- Ostatnio
intensywnie go używaliśmy. Pewnie trochę to potrwa. Zastanawiam się, czy to nam
jakoś nie zaszkodzi. – odpowiedział Franek. Nikt nie umiała odpowiedzieć.
Skierowaliśmy kroki do mojego domu. Zapewniłam, że nikogo tam nie ma. Pojawił
się za to inny problem. Przekonanie psów, że Zawisza i chłopacy to przyjaciele,
a nie złodzieje, którzy chcą okraść nasz dom nie było łatwe. Potrwało to 15
minut a przydatne okazały się psie przysmaki. Później chłopcy zaprowadzili
rycerza do łazienki i pomogli mu się przebrać. Po jakimś czasie wyszli z minami
„To nie miało być tak.”. Za nimi z pomieszczenia wyszedł mężczyzna. Dżinsy i
koszulka były bardzo obcisłe a nadruk….
- „Invincible
Iron Man”? – spytałam z powątpiewaniem. – I do tego wygląda jak ABS*. -
-No co? To stary t-shirt mojego taty. I w sumie to
trochę prawda. – obroniła się Justyna.
- Nie,
nadruk spoko. Ale rzeczywiście wygląda jak jakiś kark.- stwierdził Max.
- Lubisz
Iron Mana? Ja wolę Hulka, ale on też jest spoko. – powiedział Franek.
- Zielony
stwór też jest ekstra. A znasz…. –
- Ogarnijcie
się! – przerwałam chłopcom pogadankę o komiksach. – Chodźmy do tej stajni. – W
stadninie napoiliśmy wierzchowca. Niestety pojawił się problem, a zaraz potem
drugi. Po pierwsze poczuliśmy głód. Po drugie rycerz nie chciał za nic rozstać
się ze swoim czworonożnym towarzyszem.
- Nie możemy
go tu zostawić. Jak ktoś go zagadnie to będzie nieciekawie. Musimy go wziąć ze
sobą. – rzekł Franek. Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby iść do któregoś z naszych
domów, więc postanowiliśmy zatrzymać się w McDonalds’ie. Konia zostawiliśmy na zewnątrz.
Na jego grzbiecie, do siodła przywiązaliśmy kartkę z napisem: „UWAGA! KOPIĘ I
GRYZĘ!”. Weszliśmy do knajpy i złożyliśmy zamówienie.
***
40 minut później
- Czy
mógłbym jeszcze jedną mięsną kanapkę? – zapytał rycerz.
- Kupię od
razu trzy. – powiedział Max wstając od stołu.
- To będzie
jego szósty hamburger! – powiedziałam zaskoczona.
- No cóż… -
stwierdził Franek. Cały stolik był zapełniony papierkami. Wszyscy mieliśmy już
dosyć, a wojak cały czas jadł. Nagle Justyna spojrzała w okno i otworzyła
szeroko oczy.
- Chodźmy
stąd. Teleporter gotowy?- powiedziała nerwowo.
- Gotowy. –
Franek spojrzał na urządzenie. Przycisk świecił na zielono. – Co się stało?-
- Ciocia
Leokadia. – odrzekła dziewczyna. – Jak nas zobaczy to posiedzimy tu do jutra. –
Pozbieraliśmy się pospiesznie. Złapaliśmy się za ręce.
- O
Justynka! Niech cię uściskam! – usłyszeliśmy piskliwy głos. Wcisnęliśmy
przycisk.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Obiecywałam długi i jest długi :)
Mam nadzieję, że wam się podoba. Jeśli tak, to komentujcie.
Buziaki ;**