sobota, 16 listopada 2013

Zawieszam

Długo się nad tym zastanawiałam i w końcu to postanowiłam.
Zastanawiałam się, czy definitywnie z tym nie skończyć. Mam mało czytelników, rzadko ktoś tu zagląda. Stwierdziłam jednak, że pewne osoby by mi tego chyba nie wybaczyły, dlatego na razie zaprzestaję dodawać nowe rozdziały. Ostatni dodałam ponad 3 miesiące temu i utknęłam. Nie mam weny; pomysły na nowe miejsca są, ale brak tych, na rozwinięcie.
Może wrócę po Świętach, może w ferie, a może dopiero w wakacje. Jednak to, że nie będę nic dodawać nie znaczy, że nie będę pisać. Postaram się pisać rozdziały, a gdy już wrócę, to dodam od razu kilka.
A więc, na razie żegnajcie, ale nie martwcie się - wrócę na pewno ;)

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział 16


~Kasia~

- Hmm, jak miło, nawet miękko wylądowaliśmy. – Powiedział Max. Miał rację. Siedzieliśmy na dywanie. Czerwonym. Długim. I, nie wiedzieć czemu, co chwilę coś błyskało. Było słychać jakieś szepty.
- Chwila, chwila. CZERWONY dywan? – Do mojego umysłu (który w tamtym momencie chyba nie pracował na normalnych obrotach) zaczęła się dobijać pewna niedorzeczna myśl. – Czerwony dywan jest przecież na wszystkich ważnych imprezach. –  Dookoła nas stali jacyś fotografowie, którzy bezustannie robili zdjęcia. Nikt z nas nie miał sensownej miny. Ja miałam buzię otwartą tak, że spokojnie połknęłabym w całości jabłko, Franek i Max mieli oczy wielkości małego budzika, a Justyna gapiła się z miną pt.: „Co tu się dzieje?!” Obróciłam się. Przede mną stał jakiś dosyć wysoki facet w galowym garniturze i przychlądał się ze zdziwieniem. Przechyliłam głowę na bok.
- Skądś go znam…. – Pomyślałam. – To jest ten, no …. Russell Crowe! – Uśmiechnęłam się. Po chwili mina mi zrzedła. – Co on tu robi? – Odwróciłam się znowu. Tym razem uśmiechała się do mnie Anne Hathaway. Poczułam się słabo i złapałam się za głowę. Podszedł do mnie Hugh Jackman i spytał:
- Are you OK?* - Upadłam na ziemię. Poczułam jeszcze, że ktoś mnie przytrzymuje. Obróciłam głowę i zobaczyłam Franka, a obok resztę przyjaciół. Wyszeptałam jeszcze:
- Patrz, Wolverine**… - I zemdlałam.
***
Parę minut wcześniej

 ~Franek~

Rozglądaliśmy się dookoła. Wszędzie stali fotografowie z dużymi lustrzankami. Robili nam zdjęcia. Zatkało nas. Na pewno nie mieliśmy mądrych min. Po chwili zaczęło docierać do mnie, gdzie jesteśmy.
- Czy … Czy to jest …. Czerwony dywan? Gala rozdania Oscarów? – Wydukał Max do mojego ucha.
- Nie, jesteśmy u cioci na imieninach. – Odszepnąłem ironicznie.
- Czyli … tak? – Mojemu koledze w tym momencie chyba odbiło.
- No przecież! Myślisz, że czemu są tutaj te wszystkie gwiazdy? – Otaczali nas aktorzy i aktorki światowej klasy.
- Może chcieli się ze sobą spotkać?... –  Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nadmiar podróży w czasie zaszkodził koledze.
Palnąłem się otwartą dłonią w czoło. – Taa, jasne. A tych paparazzi zaprosili, żeby mieć zdjęcia do albumów rodzinnych, tak? –
- No może… -
- Macie coś do pisania? – Spytała się nas Justyna. Pokręciłem głową. Max cały czas gapił się w dal z miną typu: „Uciekłem z Wariatkowa”. – Kurczę, tylu fajnych ludzi, a ja nie mam nawet ołówka. My to mamy szczęście… -
- Life is brutal. Który to może być rok? – Spytałem, rozglądając się. – Ci reporterzy mają dosyć nowoczesne aparaty. –
- Myślę, że to Gala z tego roku. A ja zarywałam noc, żeby ją obejrzeć… -
- Pewnie i tak by nas nie wpuścili. –
Rozejrzałem się. Mój wzrok zatrzymał się na Kasi. Nie wyglądała najlepiej. Trzymała się za głowę i wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Zachwiała się na nogach. Podbiegłem do niej i przytrzymałem ją zanim upadła.
- Patrz, Wolverine… - powiedziała cicho.
- Co? Czytasz komiksy?! – Spytałem zdziwiony. Nie usłyszała mnie. Leżała bezwładnie. Zwróciłem się do jakiegoś faceta, który właśnie podszedł: - Can you help me?***

* Wszystko w porządku?
*** -  Czy może mi Pan pomóc?
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wracam do pisania :)
Postaram się dodawać coś regularnie, ale nie obiecuję ;)

piątek, 12 lipca 2013

UWAGA! OGŁOSZENIE!

A więc jeśli wchodzisz na mojego bloga powinieneś/powinnaś zajrzeć również na te:
http://babeczki-szopa-pracza.blogspot.com/ Najlepszy blog o babeczkach ever!!!
http://oni-konie.blogspot.com/ Coś o czworonożnych pięknościach :)

Miłego czytania :**

PS: Trochę reklam musi być :) Ale nie martwcie się, w Polsat albo w TVN się nie zmienię xD

Rozdział 15

~Justyna~

Syknęłam z bólu. Upadając, uderzyłam się w łokieć. Rozejrzałam się. Moi przyjaciele rozcierali różne miejsca. Wyjątkiem był Zawisza Czarny – chroniła go zbroja.
- Co tak śmierdzi? – Spytała Kasia. Spojrzeliśmy na ulicę. Była pokryta czymś brązowoszarym i cuchnęła okropnie.
-Myślę, że rozsądniej byłoby wstać.- Powiedziałam. Wszyscy poderwali się i otrzepali z obrzydzeniem.
- Nie wnikam, co to jest. – Rzekł Max.
- Przynajmniej wylądowaliśmy w średniowieczu. – Powiedziałam.
- Skąd wiesz – zapytał Franek.
- Czytało się to i owo. – Wzięliśmy teleporter i poszliśmy. Tradycyjnie, wszyscy ludzie patrzyli na nas jak na ufoludków. Winowajcą był – jak zwykle – strój. Tutejsze kobiety nosiły suknie z licznymi fałdami, długie pończochy, skórzane trzewiki oraz wysokie czapki zwane hennin. Mężczyźni ubierali wysokie nogawice lub krótkie spodnie i pończochy oraz długie tuniki. Większość osób miała zdobione pasy ozdobione złotymi klamrami. Wszyscy byli niscy i szczupli. Używali perfum, które maskowały brzydki zapach ciała.
- Właściwie, to gdzie my idziemy? – Zapytał Max.
- Odprowadzimy gdzieś Zawiszę i poczekamy, aż teleporter się naładuje. – Odparła Justyna. Nagle zza rogu wyszła jakaś grupa ludzi. Byli ubrani nieco lepiej niż inni. Zatrzymali się przed nami i popatrzyli na Zawiszę.
- Zawisza! – Wykrzyknęli (byli chyba pijani).
- Towarzysze! – Odkrzyknął wojak i poszedł gdzieś z nimi zostawiając nas na ulicy. Próbował nas ze sobą zabrać, ale jego przyjaciele zagarnęli go i zaprowadzili gdzieś. Zatkało nas.
- Może chodźmy za nimi, co? I tak musimy poczekać. – Zaproponowała Kasia. Nie był to zły pomysł. Podążaliśmy za mężczyznami aż dotarliśmy do jakiegoś domu. W środku było chyba jakieś przyjęcie, bo dobiegały stamtąd różne śmiechy i chichy. Po powitaniu rycerza (który zapewne został uznany za zaginionego) goście zaczęli ucztować. Na stół wniesiono przeróżne pieczenie, rolady, owoce i inne smaczne rzeczy. Gdyby nie to, że jakiś czas temu napchaliśmy się hamburgerami, pewnie bylibyśmy teraz naprawdę głodni.  Ku zdziwieniu moich przyjaciół ludzie jedli palcami, a jako talerzy używali grubych, okrągłych kromek chleba. Niektórzy ludzie rzucali resztki psom, które wałęsały się po pomieszczeniu. Wyjaśniłam towarzyszom, że to co oni robią jest najzupełniej normalne i w tym okresie każdy tak robi. Wyszliśmy na zewnątrz. Zaczęliśmy spacerować po mieście. Po drodze opowiadałam ciekawostki o rycerzach i średniowieczu. Nagle, ktoś wychylił się z okna i wylał z wiadra coś na ziemię. Nie pachniało jak róże. Wręcz przeciwnie. To były najprawdziwsze ścieki.
- To też jest normalne? – Zapytał zielony na twarz Max.
- Niestety tak. – Odpowiedziałam niepewnie. – Myślę, że to, po czym chodzimy ma podobną zawartość. – Wszyscy momentalnie pobladli.
- Wiecie co? Ja bym już się zmywała. Zrobiło mi się niedobrze. – Rzekła Kasia.

- Podpisuję się obiema rękami. – Odparł zniesmaczony Franek. Wyjął z plecaka teleporter. Przycisk świecił na zielono. Złapaliśmy się za ręce i wcisnęliśmy przycisk.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wracam po przerwie :)
Postaram się dodawać rozdziały regularnie ;*
Komentować!!!! ;)

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział 14


~Kasia~

- Wszyscy cali? – spytałam po dość twardym lądowaniu.
- Nie. – powiedział Max z przekąsem. – Wtedy było na trawę, to teraz musi być beton. –
- Nie narzekaj. Zawsze mogło być gorzej. – pocieszyła go Justyna.
- Szanowni towarzysze, czy rzeklibyście mi gdzie jesteśmy? – powiedział jakiś męski głos.
- Co? - spytał Max zdziwiony. Odwróciliśmy się. Przed nami na pięknym i potężnym karym koniu siedział rycerz w lśniącej, czarnej zbroi.
- Kto to jest? – spytałam Justynę szeptem.
- Zawisza Czarny. – westchnęła.
- Jeszcze jego tu brakowało. – powiedział Max.
- Gdzie mógłbym napoić mego wierzchowca? – zapytał.
- Musimy się naradzić. Racz poczekać ….. yyyymm ….. dostojny … panie. –wydukał Franek.
- „Racz poczekać dostojny panie”? Odbiło ci?! – rzekł Max zdziwiony.
- A co, miałem powiedzieć „Siema ziomal! Czekaj mołment po pogadać musimy”? – odparł.
- Chłopaki! Musimy coś wymyślić. – przywołałam ich do porządku.
- Najpierw zajmijmy się jego ubraniem. Potem zajmiemy się koniem. Znam jedną panią, która ma stadninę. – zaproponowała Justyna.
- Dobry pomysł. A w ogóle gdzie i kiedy jesteśmy? – spytałam.
- To jest najgorsze. Wydaje mi się, że gdzieś we współczesności, ale nie możemy tu zostać, bo musimy go odeskortować do tamtych czasów. – odrzekł Fanek. – Nie zostawimy go. Prawda Max? – Ten przytaknął niechętnie. Odwróciliśmy się. Opowiedzieliśmy mężczyźnie o naszym planie siląc się na archaistyczny ton. Ten zgodził się. Po drodze wszyscy ludzie oglądali się za nami i rzucali zdziwione spojrzenia. Niektórzy komentowali szeptem. Ustaliliśmy, że pójdziemy do domu Justyny i tam go przebierzemy. Gdy dotarliśmy na miejsce dziewczyna rozejrzała się.
- OK. Wejdę do środka a wy… - nie skończyła bo…
- A kogo tu sprowadziłaś?- powiedziała Mama Justyny. Zupełnie nas zaskoczyła. Jej córka uratowała sytuację.
- To są moi przyjaciele. Wcześniej skończyliśmy dziś lekcje. A ten pan to … eee …. Pan z kółka historycznego. Miał dzisiaj rekonstrukcję jakieś bitwy. Przyszliśmy razem bo … chcieliśmy razem odrobić pracę domową, a ten pan …. strasznie chciało mu się pić, a nie mieliśmy pieniędzy. Więc …. no.-
- Proszę wejdźcie do środka.- Justyna dała nam dyskretny znak ręką, żeby nie wchodzić.
- Nie, nie, dziękujemy. Poczekamy tutaj. Prosimy tylko o jakieś picie. – powiedział Franek. Spojrzał w bok i zrobił wielkie oczy. Podszedł do Maxa i ostrożnie schował butelkę wody z zewnętrznej kieszeni jego plecaka i włożył ją do środka.
 - Gdzie masz ten zeszyt od angielskiego? Muszę coś sprawdzić. – chłopak udał, że szuka czegoś w środku.
- Co? – spytał zdziwiony. Franek dał mu kuksańca w żebra.
- Aaa, tam jest. –spiorunował go wzrokiem. Justyna i jej mama weszły do domu. Po chwili wyszły. Kobieta trzymała szklankę z sokiem a dziewczyna miała bardzo wypchany plecak.
- Ubrania. – pomyślałam. – Oby pasowały! –
- Dziękuję ci, o pani. Wyśmienity napitek. Doskonale gasi pragnienie. – powiedział wojak i pocałował jej rękę. Zarówno ona jak i my byliśmy skamieniali.
- Wczuł się w rolę. – wymyślił Franek uśmiechając się uprzejmie. Jego uśmiech zazwyczaj łagodził wszelkie konflikty i kłopotliwe sytuacje. Tutaj też zadziałało. Kobieta uspokoiła się. Chyba zaczynała coś podejrzewać.
- To my już pójdziemy. Odprowadzimy pana do szkoły. – Pożegnaliśmy się i odeszliśmy.
- Ale nam się udało. – odsapnął Max z ulgą.
- No, całe szczęście. Chodźmy teraz napoić jego konia. – powiedziałam. Po drodze zaczęliśmy gadać o teleporterze.
- Czemu tak długo się ładuje? – zapytałam.
- Ostatnio intensywnie go używaliśmy. Pewnie trochę to potrwa. Zastanawiam się, czy to nam jakoś nie zaszkodzi. – odpowiedział Franek. Nikt nie umiała odpowiedzieć. Skierowaliśmy kroki do mojego domu. Zapewniłam, że nikogo tam nie ma. Pojawił się za to inny problem. Przekonanie psów, że Zawisza i chłopacy to przyjaciele, a nie złodzieje, którzy chcą okraść nasz dom nie było łatwe. Potrwało to 15 minut a przydatne okazały się psie przysmaki. Później chłopcy zaprowadzili rycerza do łazienki i pomogli mu się przebrać. Po jakimś czasie wyszli z minami „To nie miało być tak.”. Za nimi z pomieszczenia wyszedł mężczyzna. Dżinsy i koszulka były bardzo obcisłe a nadruk….
- „Invincible Iron Man”? – spytałam z powątpiewaniem. – I do tego wygląda jak ABS*. -
-No co?  To stary t-shirt mojego taty. I w sumie to trochę prawda. – obroniła się Justyna.
- Nie, nadruk spoko. Ale rzeczywiście wygląda jak jakiś kark.- stwierdził Max.
- Lubisz Iron Mana? Ja wolę Hulka, ale on też jest spoko. – powiedział Franek.
- Zielony stwór też jest ekstra. A znasz…. –
- Ogarnijcie się! – przerwałam chłopcom pogadankę o komiksach. – Chodźmy do tej stajni. – W stadninie napoiliśmy wierzchowca. Niestety pojawił się problem, a zaraz potem drugi. Po pierwsze poczuliśmy głód. Po drugie rycerz nie chciał za nic rozstać się ze swoim czworonożnym towarzyszem.
- Nie możemy go tu zostawić. Jak ktoś go zagadnie to będzie nieciekawie. Musimy go wziąć ze sobą. – rzekł Franek. Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby iść do któregoś z naszych domów, więc postanowiliśmy zatrzymać się w McDonalds’ie. Konia zostawiliśmy na zewnątrz. Na jego grzbiecie, do siodła przywiązaliśmy kartkę z napisem: „UWAGA! KOPIĘ I GRYZĘ!”. Weszliśmy do knajpy i złożyliśmy zamówienie.
***
40 minut później
- Czy mógłbym jeszcze jedną mięsną kanapkę? – zapytał rycerz.
- Kupię od razu trzy. – powiedział Max wstając od stołu.
- To będzie jego szósty hamburger! – powiedziałam zaskoczona.
- No cóż… - stwierdził Franek. Cały stolik był zapełniony papierkami. Wszyscy mieliśmy już dosyć, a wojak cały czas jadł. Nagle Justyna spojrzała w okno i otworzyła szeroko oczy.
- Chodźmy stąd. Teleporter gotowy?- powiedziała nerwowo.
- Gotowy. – Franek spojrzał na urządzenie. Przycisk świecił na zielono. – Co się stało?-
- Ciocia Leokadia. – odrzekła dziewczyna. – Jak nas zobaczy to posiedzimy tu do jutra. – Pozbieraliśmy się pospiesznie. Złapaliśmy się za ręce.
- O Justynka! Niech cię uściskam! – usłyszeliśmy piskliwy głos. Wcisnęliśmy przycisk.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Obiecywałam długi i jest długi :)
Mam nadzieję, że wam się podoba. Jeśli tak, to komentujcie.
Buziaki ;**

środa, 29 maja 2013

Rozdział 13

~Max~

-Ała!- krzyknęła Kasia, uderzając w ziemię z dużej wysokości, a zawtórowała jej Justyna, która masowała obolałą kostkę.
- O jaka miła odmiana! Tym razem wylądowaliśmy na trawie. –powiedziałem, ale kiedy spróbowałem wyprostować kręgosłup, jęknąłem z bólu.
- Ciekawe tylko, gdzie dokładnie. –rzekł Franek.
- Mam nadzieję, że wylądowaliśmy we współczesności, bo…- nie dokończyłem.
- Na Grunwald!!! – zawołał ktoś.
- Co ci odwala? Franek, mów normalnie. – powiedziałem zdziwiony krzykiem kolegi.
- Ja nic nie…- on też był zaskoczony.
- Angreifen!!!*- krzyknął jakiś inny głos.
- Co u licha?!- powiedziałem.
- Kto tak krzyczy? – spytała Kasia. Wtedy się zorientowaliśmy. Z obu stron nadciągały armie. Nie wyglądały przyjaźnie.
- No nie! Czy my zawsze musimy wylądować w jakimś dziwnym miejscu? – spytała Kasia wznosząc oczy ku niebu.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? I kiedy?- spytałem.
- Prawdopodobnie 15 lipca 1410 roku. Wieś Grunwald. –odpowiedziała Justyna.
- Bitwa pod Grunwaldem. –powiedzieliśmy wspólnie, a nasze twarze momentalnie zbladły.
- Gdzie teleporter?!- byłem nieco przestraszony.
- Jak to gdzie? A ty go nie masz?-spytała przerażona Justyna.
- Nie… No co tak siedzicie, ruszcie się i zacznijcie go szukać!-krzyknęła Kasia. Wszyscy rzuciliśmy się i zaczęliśmy buszować w trawie. Tętent kopyt był już bardzo wyraźny, a szczęk zbroi coraz głośniejszy…   -    -Dobra, mam go! O kurczę! –odparł Franek.
- Co?- spytaliśmy wspólnie.
- Przycisk. Jest czerwony. – odparł Franek zduszonym głosem.
- No to jedwabiście. Zginiemy pod kopytami. I to jeszcze pewnie tymi niemieckimi. Nawet nie zdążyłem napisać testamentu. –lamentowałem.
- Nie narzekaj. Chodźcie, może uda nam się trochę odbiec.
–Zaczęliśmy biec. Wojska zbliżały się, a przycisk za nic nie chciał zmienić koloru.
- Nie mogę już biec. Padam. Kostka mi nawala – wysapała Justyna.
- No tak, biegliśmy przecież też z Holmesem. – odrzekła Kasia. Zwolniliśmy nieco, a ja złapałem Justynę z jednej strony, a Franek z drugiej. Nagle, gdy armie były już naprawdę blisko, przycisk zalśnił na zielono.       -Hej! Patrzcie! – zawołał Franek. Złapaliśmy się pospiesznie za ręce.
- Ała! Uważaj, będę miała siniaki – krzyknęła Kasia, lecz z ulgą mocniej uścisnęła nasze dłonie i razem nacisnęliśmy przycisk. Otoczenie zaczęło się rozmywać, a jeździec w czarnej zbroi na majestatycznym karym koniu, omal nas nie stratował i....

*Angreifen! (niemiecki) - Do ataku! ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tym razem trochę krótko, ale następnym razem będzie dłuższy

Rozdział 12


~ Franek ~

- Chodźcie, pobiegnijmy za nim! Może nam pomóc rozwiązać zagadkę! – powiedziałem i pobiegłem. Reszta podążyła za mną.
- Właściwie to czemu za nim gonimy?- spytał zdyszany Max.
-To Sherlock Holmes! Mistrz dedukcji. Może nam pomóc rozwiązać zagadkę teleporter!- powiedziałem.
- A jeśli to zbieżność nazwisk?- Max nie dawał za wygraną.
- A jeśli nie? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Dogoniliśmy drugiego mężczyznę i spytałem go po angielsku, biegnąc.
- Przepraszam, pan to doktor Watson?-
- Skąd wiesz? – spytał zdziwiony.
- Obiło mi się o uszy… Dlaczego goni pan za swoim przyjacielem? – spytałem.
- Przyjacielem? Ładny mi przyjaciel… Znowu wziął moje pieniądze „na przechowanie”. Holmes, stój! Wredny typ… - Nagle Sherlock skręcił w lewo i wbiegł do jakiegoś domu. Podążyliśmy za nim. Spojrzałem na ścianę. Była tam przytwierdzona tabliczka z napisem „Baker ST 221b”. Weszliśmy do środka rozglądając się. Mieszkanie było dwupiętrowe. Na górę wiodły schody z ręcznie rzeźbioną poręczą. Podłoga była drewniana, przykrywał ją wzorzysty dywan. Na ścianach wisiały jakieś obrazy. Na podłodze stał mały stolik a na nim w wazonie prezentowały się kwiaty. Weszliśmy za doktorem na górę. Podszedł on do jakiś drzwi. Zapukał i nie czekając na odpowiedź wszedł do środka. Podążyliśmy za nim do środka. Na podłodze leżały porozrzucane ubrania a na stoliku pod oknem stały specjalistyczne przyrządy.
- Ale bałagan…- powiedział Max.
- No, nawet u mnie tak nie ma. – odpowiedziałem.
- Zdaje mi się, że przyszliście do mnie po poradę, a nie po to, żeby narzekać na bałagan. – wyszeptał Holmes wprost do ucha Maxa. Chłopak odskoczył jak oparzony. Wszyscy byliśmy przestraszeni. Sherlock zaśmiał się złośliwie. Pojawił się znikąd.
- Dlaczego za mną goniłeś przyjacielu?- zwrócił się detektyw do Watsona, przykładając mu do policzka smyczek, który trzymał w ręce.
- Bo zabrałeś moje pieniądze „przyjacielu”. I zabierz to. – odpowiedział.
- Nie dałem Ci tego. –
- Weź to, czego mi nie dałeś.- *
Holmes odsunął smyczek nieco zmieszany. Podczas tej wymiany zdań mogłem im się dokładniej przyjrzeć. Holmes był wysokim, chudym i brązowookim brunetem. Miał na sobie białą koszulę, brązowe spodnie i taką samą kamizelkę. Na wieszaku wisiał jego zielono-brązowy płaszcz. Widać było, że nie dba o swój wygląd. Włosy były potargane a ubranie przybrudzone. Watson był jego zupełnym przeciwieństwem. Też był wysoki i dosyć chudy, ale jego włosy były brązowe, a oczy zielone. Koszula była idealnie biała i wyprasowana, a granatowe spodnie, kamizelka i płaszcz doskonale dopasowane. Można było stwierdzić, że jest starannym i ułożonym człowiekiem.
- Wiadomo, dlaczego się przyjaźnią. – powiedziałem po polsku.
- Dlaczego? – spytała Justyna.
- Bo przeciwieństwa się przyciągają. – odparłem. Parsknęliśmy śmiechem. Mężczyźni spojrzeli na nas równocześnie. Pewnie podejrzewali nas o obgadywanie.
- My się sprzeczamy, a nasi goście czekają. Nie pomyślałeś o tym Watsonie. – zwrócił się Holmes podchodząc do nas. Jego pomocnik odprowadził go wzrokiem i pogroził mu pięścią w milczeniu.
-Jaki jest wasz problem? – spytał detektyw.
- Chcemy, zęby pomógł nam pan w rozwiązaniu tej zagadki. – powiedziałem wyjmując z plecaka teleporter. Położyłem go na stole.
- Czy powie pan co to jest? – spytał Max chytrze. Był pewien, że tego nie wydedukuje. Holmes wziął sprzęt do ręki i wyjął z kieszeni lupę. Obejrzał urządzenie dokładnie, powciskał kilka przycisków i pokręcił pokrętłami.
- To teleporter. Przenieśliście się tu z przyszłości. – odpowiedział po chwili. Popatrzeliśmy po sobie zdziwieni. – Skąd pan wie?- spytała Kasia. Sherlock uśmiechnął się.
- Plotki szybko się rozchodzą. Wszyscy mówią o dziwnych przybyszach, którzy pojawili się znikąd w środku miasta. Te przyciski służą do ustalenia dokładnej lokalizacji i czasu. Te jakby tarcze da się obracać i to nimi ustawia się główne parametry. Próbowaliście nimi kręcić? – Pokręciliśmy głowami.
- Po prostu skakaliście w czasie nie wiedząc gdzie ani kiedy? – Tym razem przytaknęliśmy.
- Spróbujmy więc przestawić… - nie zdołał dokończyć Holmes gdyż raptem świsnęło kilka kul. – Na ziemię! – krzyknął dr Watson. Natychmiast wykonaliśmy jego polecenie.
- Wyjdziemy tylnym wyjściem. – powiedział detektyw biorąc do ręki płaszcz i fajkę. Skierował się w stronę wyjścia. Podążyliśmy za nim. Sherlock prowadził nas sobie tylko znanymi trasami. Przemykaliśmy cicho uliczkami z dala od centrum miasta. W końcu zatrzymaliśmy się w jakieś wnęce.
- Kim byli ci ludzie? – spytała przestraszona Kasia.
- Nieważne. Każdy ma swoich wrogów. Teraz musicie to zrobić. Przenieście się. – odpowiedział Holmes.
- Ale co będzie z wami?- spytała Justyna.
- Poradzimy sobie. Holmes zna kilka sztuczek. – uspokoił nas dr Watson. Spojrzałem na urządzenie. Przycisk świecił na zielono. Złapaliśmy się za ręce.
- Jest nam miło, ze mogliśmy was poznać. I dziękujemy za pomoc. – powiedziałem. Położyliśmy palce na przycisku.
- Nam też było miło. – odpowiedział Watson. Wcisnęliśmy guzik.



*cytat z filmu "Sherlock Holmes"

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po dłuuuuuuuuuuugiej przerwie wracam do pisania :)
Następny rozdział już na kartce, więc za niedługo się pojawi ;**

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 11


~Justyna ~

- Ała, uderzyłam się w łokieć! – powiedziałam. Rozejrzeliśmy się. Siedzieliśmy na jakieś ulicy wybrukowanej kostką. Wokół nas stali jacyś ludzie i bacznie się nam przyglądali. – Teleporter! – powiedziałam. Franek zreflektował się i schował go do plecaka. Wstaliśmy otrzepaliśmy się i jak gdyby nigdy nic odeszliśmy. Staraliśmy się nie zwracać uwagi na zdziwione spojrzenia. – Dobra, ciekawe gdzie teraz jesteśmy? – spytał Max. – Myślę, że jesteśmy w Londynie w czasach wiktoriańskich. – powiedziałam. Inni spojrzeli na mnie zdziwieni. – No co? Interesuję się trochę historią. Czytałam nieco na ten temat. – odrzekłam. – Skąd wiesz? – spytała Kasia z lekkim podziwem. – W tej epoce wszystko jest takie mroczne i tajemnicze. Ludzie ubierają się na czarno, nikt nie chce się wyróżniać. Czujecie tą atmosferę? – powiedziałam. Aura była niezbyt przyjemna. Cały czas miałam wrażenie, że jakiś morderca albo inny złoczyńca czeka za rogiem. Uczucie potęgowała mgła, która spowijała całe miasto. Jakby tego było mało ludzie patrzyli na nas jak na ufoludków. W sumie, nie było się czemu dziwić. Wszyscy wyglądali jednakowo. W przypadku mężczyzn ciemne spodnie, garnitury i peleryny oraz czarne cylindry, w przypadku kobiet – brunatne bądź szarawe suknie. My mieliśmy na sobie dżinsy i bluzy. Co do obuwia to conversy i adidasy trochę kontrastowały ze zwykłymi skórzanymi butami. Mimo to nie czuliśmy się zbyt pewnie czując na sobie przy każdym kroku zaintrygowane, pełne pogardy spojrzenia. – Pozwiedzajmy trochę wiktoriański Londyn – zaproponowałam. – Niech będzie. I tak nie mamy nic do roboty. – stwierdził Franek. Przycisk świecił na czerwono. Zaczęliśmy spacerować po mieście. – Hej, chodźmy zobaczyć London Eye.- powiedział Max. Spojrzeliśmy na niego zdziwieni. – No co? – spytał zdziwiony. – Jesteśmy w XIX w... London Eye powstało ponad 100 lat później. – powiedziałam zrezygnowanym głosem. – Aha… - odpowiedział zawstydzony. – Chodźmy zobaczyć Tower Bridge. – zaproponowałam. – Ale jak tam trafimy? – zapytał Max. – Myślę, że właśnie to zrobiliśmy. - powiedział Franek pokazując coś po swojej lewej stronie. Spojrzeliśmy w tamtą stronę. Naszym oczom ukazała się potężna budowla. Nie była ukończona. Trwała właśnie budowa. Widać było uwijających się robotników. – Wow! Ale potężny! Zawsze chciałam go zobaczyć a teraz moje marzenie się spełnia. I to jeszcze w czasie budowy. – wyjęłam komórkę i pstryknęłam kilka zdjęć. Inni zrobili to samo. Pomstowałam w duchu, że nie zabrałam aparatu. Po jakimś czasie poszliśmy dalej. Co chwila mijały nas czarne karoce albo jacyś jeźdźcy. Czasami przejeżdżały nieliczne samochody. Spacerowaliśmy bez celu po mieście. – Zjadłbym coś – powiedział Max. Nagle wszyscy poczuliśmy głód. Nie było w tym nic dziwnego. Zaaferowani teleporterem i podróżami w czasie nie czuliśmy głodu i pragnienia. Ostatnio jedliśmy, gdy odwiedziliśmy czasy prehistoryczne. Kasia poczęstowała nas gumą do żucia. Dało się oszukać pragnienie, ale głód nie mijał. Pozostało nam czekać aż przycisk zrobi się zielony i mieć nadzieję, że trafimy do naszych czasów. Po krótkim odpoczynku poszliśmy dalej. Nagle odepchnął mnie jakiś mężczyzna. – Hej! – krzyknęłam oburzona. – I’m sorry! – krzyknął tamten i pobiegł dalej. Patrzeliśmy na niego zdziwieni. Był chudy i wysoki. Gdy odwrócił się aby zobaczyć jak daleko jest jego prześladowca zobaczyliśmy rozbiegane, brązowe oczy i potargane, czarne włosy. Za nim biegł człowiek, nieco różniący się wyglądem. Budowa była mniej więcej podobna, ale charakter najwidoczniej inny. Drugi był zapewne spokojniejszy od pierwszego. Dbał o swój wygląd. Był też bardziej kulturalny. – Excuse me. – przeprosił i pobiegł za tamtym. Na koniec krzyknął jeszcze do niego: - Holmes! Wait! – i zniknął w oddali.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejny nuuudny rozdział :P
Następny będzie ciekawszy :)
Tak, Holmes istniał naprawdę! Właśnie to udowadniam xD

Rozdział 10


~ Franek ~

Przypatrywaliśmy się chłopcu. Był ubrany tak jak inni ludzie. Lizał jakaś kolorową szybkę. – Lizak. – pomyślałem. Spojrzeliśmy na siebie.  – A kim ty jesteś? – zapytała przymilnie Justyna. – Zapytałem pierwszy, więc to wy powinniście mi odpowiedzieć pierwsi. – odparł przebiegle. Wymieniliśmy zdziwione spojrzenia. Nie myśleliśmy, że mały okaże się taki bezczelny. – A wiesz, że nie powinieneś się tak odzywać do starszych? – zapytał Max, siląc się na miły ton głosu. – W średniowieczu było to może modne. Teraz wszystko się zmieniło. – odpowiedział chłopak. Zanim zdążyliśmy ją dyskretnie powstrzymać Kasia powiedziała: - Przybywamy z prze... Ała! – moje lekkie kopnięcie w ją w kostkę przyniosło efekt. - … z innego kraju. Mówimy w tym języku, bo teraz język polski jest nieco bardziej popularny niż był w nasz… kiedyś. – powiedziałem, w ostatniej chwili przypominając sobie, że nie powinniśmy się zdradzać. – Zaraz to sprawdzę. – powiedział malec podejrzliwie. Zaczął cos klikać w swoim telefonie. – Chodu! – powiedział Max cicho. Oddaliliśmy się szybkim krokiem, zerkając za siebie. Chłopiec już nie klikał tylko gdzieś dzwonił. – Hmm, ciekawe czy tutaj można wsadzić za kratki za kłamstwo? – zastanawiałem się. – Nie mamy ukończonych 18 lat – powiedziała Justyna. – Mam takie dziwne wrażenie, że to nie ma znaczenia… - powiedziałem z obawą w głosie. Nagle wyrośli przed nami dwaj mężczyźni. Wyglądali jak ci z filmu „Faceci w czerni”. – Państwo pójdą z nami – powiedzieli bardzo, bardzo grubym głosem. – Auć! Chyba coś mi wpadło do oka! – powiedział Max, łapiąc się za nie. Jeden z agentów wyjął jakieś dziwne urządzenie i zaświecił Maxowi do oka. – Nic tam nie masz. Ponawiam prośbę. Proszę, abyście udali się z nami. – powiedział. Staliśmy osłupieni. Po chwili opamiętaliśmy się, odwróciliśmy się i pobiegliśmy przed siebie, nie oglądając się. – Matko! Widzieliście to? Co to w ogóle było?! Myślałem, że on chce mnie zabić! – powiedział chłopak biegnąc. – Nie mam pojęcia. Jakieś promieniowanie… Nawet nie chcę wiedzieć. Do samochodu! – powiedziałem, widząc jak jakaś kobieta wysiadła z ruszoffego samochodu. Wszyscy wskoczyliśmy do środka. Wnętrze było eleganckie, fotele pokrywał skóropodobny materiał. Ja usiadłem na miejscu kierowcy. Kierownica miała kształt wolantu*. Deska rozdzielcza** była czarna, nie było nic widać. – Trzeba go jakoś włączyć! – powiedział Max. – Wiem, wiem! Tylko jak?! – odpowiedziałem. Zaczęliśmy się rozglądać po wnętrzu w poszukiwaniu. – Spróbuj wcisnąć ten czerwony przycisk! Ten z napisem „Locked”! – powiedziała Kasia. Nacisnąłem. Guzik zaświecił się na zielono, a napis zmienił się na „Ready”.  W tym samym momencie na desce rozdzielczej pojawiły się zegary, radio, klimatyzacja i inne funkcje. – OK, teraz jak rozpocząć jazdę? – spytała Kasia. Przyciągnąłem kierownicę do siebie. Pojazd posłusznie ruszył z miejsca. Odepchnąłem ją. Samochód zwolnił. – Już wiem.- powiedziałem i ruszyliśmy. Skręcanie było najłatwiejsze. Kierownica dawała się obracać o 90 stopni w lewo i w prawo. – Prowadziłeś kiedyś samochód?- spytała Justyna podejrzliwie. – Tata czasami daje mi lekcje, ale na zupełnym odludziu. Tutaj może być ciężej. Na szczęście kierowanie jest łatwiejsze. Nie trzeba zmieniać biegów, pewnie jest automat. – odpowiedziałem. – Właściwie to gdzie jedziemy? – spytała Kasia. – Przez jakiś czas będziemy krążyć po mieście, uciekając tym agentom. Poczekamy aż teleporter będzie gotowy i się przeniesiemy. A propos, sprawdźcie, czy już się świeci na zielono. – powiedziałem, podając dziewczynom plecak i klucząc między ulicami. Samochody nie wydawały żadnego dźwięku. Zastanawiałem się, na co są zasilane. – Niestety, cały czas czerwony. – powiedziały, wyjmując urządzenie z plecaka. – No to jeszcze trochę pouciekamy – uśmiechnął się Max. Jazda po mieście bardzo mu się podobała. Co chwila wynajdywał jakieś nowe funkcje i włączał je. Nagle jakiś czarny pojazd wjechał mi przed maskę. Gwałtownie zahamowałem, przyciągając do siebie kierownicę. Z tamtego samochodu wysiedli ci sami mężczyźni, co nas zatrzymali. – O kurczę. Mamy kłopoty! – powiedziałem. – Zielony! Przycisk jest zielony! – krzyknęła Justyna w tym samym momencie, kiedy agent podszedł do naszego pojazdu. Złapaliśmy się za ręce. Dziewczyna nacisnęła przycisk.


*Wolant – najprościej mówiąc kierownica w samolocie. Wygląda TAK 
** Deska rozdzielcza – element wyposażenia samochodu. Naprzeciw kierowcy znajdują się zegary i różne przełączniki, w środkowej części radio, klimatyzacja itp. a po prawej stronie otwory nawiewu, półki i schowki. SPÓJRZ 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po długiej przerwie powracam do żywych xD
Następne rozdziały w najbliższym czasie :)

sobota, 9 marca 2013

Rozdział 9


~ Kasia ~

- Wszyscy cali? Ciekawe gdzie teraz wylądowaliśmy. – powiedziałam. Wstaliśmy i stwierdziliśmy, że oprócz paru siniaków jest OK. Spojrzeliśmy na teleporter. Przycisk jarzył się na czerwono. Nawet gdybyśmy chcieli teraz się przenieść, nie moglibyśmy. Rozejrzeliśmy się. Byliśmy w jakimś małym pomieszczeniu. Ściany miały metaliczny połysk. W jednej ze ścian znajdowały się małe drzwi. Podeszłam do nich. Chwyciłam za klamkę. Już chciałam otwierać, kiedy… - NIE!!! – krzyknęli Max i Franek jednocześnie. Zatrzymałam się z ręką na klamce. – Pamiętaj, że możemy być gdziekolwiek i kiedykolwiek. Zróbmy to razem i ostrożnie. – powiedział Franek spokojnie. Pomału otworzyliśmy drzwi. Naszym oczom ukazała się pozornie normalna ulica. Po przyjrzeniu się wyglądała jednak trochę inaczej. Najbardziej zasadniczą różnicą były samochody. Nie miały kół, unosiły się nad powierzchnią ziemi. Szyby były przyciemniane. Miały opływowy kształt a ich kolory były przeróżne: od czarnych do ruszoffych ;). – Myślę, że jesteśmy w przyszłości. – odezwała się Justyna. – Co ty nie powiesz? – powiedział z ironią w głosie Max. Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem. Gdy tylko weszliśmy na płyty chodnikowe, które też wyglądały inaczej niż w naszych czasach, coś się zaczęło dziać. Najpierw zapaliły się na zielono, a po chwili zmieniły kolor na czerwony. Patrzyliśmy na nie zdziwieni. Chwilę później podleciał do nas mały robocik. Wyglądał TAK. Ku naszemu zdziwieniu przemówił: - Witajcie. Nazywam się J3C3. Jestem tu, aby wam pomóc. Niestety nie możemy wykryć waszego nadcoma. Proponujemy tymczasowo używać tych urządzeń. -  maszyna podała nam cztery torebki i odleciała. Otworzyliśmy torebki. Były tam przedmioty wyglądające jak dzisiejsze telefony dotykowe. Jedyną różnicą było to, że były przezroczyste. – Ale fajne! Przezroczyste telefony! Jak w Iron Manie. Ciekawe, kiedy to wymyślili? – powiedział Max podekscytowany. – No! Niezłe. Włączmy je. – powiedział Franek. Ja i Justyna zupełnie nie rozumiałyśmy ich ekscytacji. – Nam one nie są potrzebne. Może będziemy używać tylko waszych, co? – zaproponowałam. Chłopcy zgodzili się. Gdy szliśmy na ekranach telefonów pojawił się dymek z napisem „Podaj miejsce, gdzie chcesz dojść”. Pod spodem widniał ten sam tekst tylko po angielsku. –Wpiszmy np. ul. Długa. – powiedział Franek i wpisał adres. Program natychmiast wyznaczył trasę. Co jakiś czas mijali nas ludzie. Żaden z nich nie szedł pieszo. Wszyscy jeździli na czymś, co wyglądało jak latające deskorolki. – Macie pojęcie, czym mogą być te „nadcomy”, o których mówił robot na początku? – spytałam. – Też się nad tym zastanawiałem. Myślę, że w tych czasach, to może być jakiś system operacyjny, albo coś, co każdy ma na komórkach. Pewnie za pomocą tego można robić zakupy, chodzić tam, gdzie się chce i w ogóle żyć. To może być skrót od „nadajnik komputerowy”. To moja opinia. A ty, co o tym myślisz? – zwrócił się do Maxa Franek. – Chyba masz rację. To pewnie jest w każdym telefonie. Wszystko jest zapewne skomputeryzowane. – stwierdził Max. Po drodze chłopaki cały czas wykrzykiwali: - Zobacz, a tutaj można zmienić to. A tak można zrobić tamto. Ekstra rozwiązanie. Ciekawe, kiedy to się pojawiło. – Nie rozumiałyśmy czym się tak zachwycają. Gdy w końcu dotarliśmy na ul. Długą troszkę się zdziwiliśmy. Było tam tyle osób ile zazwyczaj jest na Jarmarku Dominikańskim. Wszyscy byli ubrani w luźne wiatrówki i sportowe dresy w żarowiastych kolorach: żółtym, pomarańczowym, niebieskim, zielonym i ruszoffym ;). W tym tłumie w swoich zwykłych ubraniach czuliśmy się co najmniej dziwnie. Zaczęliśmy spacerować po mieście. To też było dziwne. Wszyscy jeździli na „deskolotkach” albo siedzieli w latających samochodach. Ratusz, Bazylika Mariacka, Żuraw, Fontanna Neptuna wszystko było zmodernizowane. Na jednym z budynków zauważyliśmy baner z napisem „ Rok 2055, rokiem przecenionych lotów w kosmos”. – No to teraz wiemy, jaki mamy rok. – stwierdziła Justyna. Pokiwaliśmy głowami. Nagle podszedł do nas chłopiec w wieku ok. 9 lat. – Kim jesteście? – spytał.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Znowu kończę trochę tajemniczo ;)
Jutro może coś dodam, ale nie obiecuję.
Jak nie będziecie komentować, nie dodam ani jednego xD

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 8


~ Franek ~

Patrzeliśmy na postacie wyłaniające się zza zarośli. Gdy pojawili się w całości stwierdziliśmy ze zdziwienie, że to ludzie. Byli starsi od nas, mieli pewnie 20-21 lat. Ich ubrania były dosyć dziwne. Były to pozszywane części normalnych ubrań z liśćmi. Kobieta miała w ręce kilka kamieni, mężczyzna trzymał procę. Oto, jak nas uratowali. Ich wiek i prymitywne ubranie kazały mi myśleć, że… - Kim jesteście? – spytałem. Po chwili zorientowałem się, że prawdopodobieństwo, że mówią po polsku jest znikome. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu odpowiedzieli: - Mieszkamy tutaj. Kim wy jesteście? –  spytali. – Przybywamy z przyszłości. – odpowiedziałem ostrożnie. Zadrżeli i spojrzeli na siebie. To potwierdziło moje przypuszczenia. – Wiemy kim jesteście. – rzekłem. – Co? Żartujesz?! Przecież to jacyś ludzie dżungli. Oszalałeś? – spytał Max. – Wiem co robię. – odpowiedziałem cicho a potem już zwracając się do obcych. – Ty nazywasz się Szymon, a ty Patrycja. – powiedziałem przypominając sobie, co znaleźliśmy wraz z Maxem. – W 1998 r. przenieśliście się tutaj przypadkiem. Chcieliście sprawdzić do czego służy to urządzenie, prawda? –Mówiąc to wyjąłem z plecaka przedmiot. Przycisk nadal świecił się na czerwono. Tamci spojrzeli i chwilę się zastanawiali. Po chwili odrzekli: -Chodźcie. Tu nie jesteśmy bezpieczni. Pójdziemy do naszej kryjówki. – Poprowadzili nas przez puszczę sobie tylko znanymi ścieżkami. Ich „mieszkanie” znajdowało się w jamie między korzeniami dużego drzewa. Drzwiami były patyki związane lianami. Wnętrze były wyłożone nierówno przyciętymi deskami. Na podłodze leżało kilka wyostrzonych kamieni, służących za noże. Obok leżało też kilka odłamków jasnej barwy. „Krzemienie. Nieźle sobie radzą.” – pomyślałem. Nieznajomi poczęstowali nas pieczonym mięsem. Smakowało specyficznie. Pierwszy raz jadłem mięso dinozaura. – A teraz opowiedzcie nam coś o sobie. – zachęciła Justyna. Gospodarze uprzątnęli trochę i usiedli na podłodze. Uzupełniając się nawzajem, zaczęli opowiadać. – Wszystko zaczęło się jak rozpoczynaliśmy drugą klasę szkoły podstawowej. Pewnego dnia wchodząc do szatni zauważyłem to niebieskie światło. Razem z Justyną przychodziliśmy tu regularnie i sprawdzaliśmy jego natężenie. W końcu postanowiliśmy, że wejdziemy do tego pomieszczenia i sprawdzimy, co tam jest. Zobaczyliśmy to urządzenie. Nie wiedzieliśmy do czego służy. Naszą uwagę zwrócił duży zielony przycisk. Ten, co teraz świeci się na czerwono. Chcieliśmy go od razu nacisnąć, ale po zastanowieniu się stwierdziliśmy, że przygotujemy się trochę. Wzięliśmy plecaki, jakieś ubrania i trochę jedzenia. Weszliśmy do tego pomieszczenia. Złapaliśmy się za ręce i nacisnęliśmy go wspólnie. Nagle znaleźliśmy się tutaj. Na początku nie było łatwo. Jakoś znaleźliśmy tą jamę i postanowiliśmy tu zostać. Najgorzej było, gdy skończyło się jedzenie. Z czasem popychani głodem nauczyliśmy się polować na małe zwierzęta. Sami widzicie jak zrobiliśmy ubrania. Kiedy już wyrośliśmy z tych dziecięcych nieco je zmodyfikowaliśmy. Na szczęście wzięliśmy też mały koc. To chyba wszystko. Nie mamy pojęcia jak długo tu jesteśmy. – zakończyli.
- Jesteśmy pełni podziwu. W naszych czasach jest już 2013 r., czyli jesteście tutaj już 14 lat. – wyraziłem dla nich podziw. Ich opowiadanie zrobiło na nas duże wrażenie. – Niestety musimy już iść. Nie wiemy ile czasu nas już nie ma. – odezwała się Justyna. – Oczywiście. Pomożemy wam się zebrać. – odpowiedzieli. Spakowaliśmy się. Po namyśle postanowiłem dać im swój składany nóż. Pokazałem im jak można go ostrzyć kamieniem. Byli mi bardzo wdzięczni. Kiedy wziąłem do ręki teleporter zauważyliśmy, że przycisk świeci na zielono. Pożegnaliśmy się z nowymi znajomymi. Oni podziękowali za miłą rozmowę. Zaproponowaliśmy im podróż razem z nami, ale odmówili. Powiedzieli, że już przyzwyczaili się do życia z dinozaurami. Złapaliśmy się za ręce. Tradycyjnie odliczyliśmy do trzech. Nacisnąłem przycisk i…



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kolejny rozdział :))
Jutro dużo więcej ;)
Apeluję: KOMENTUJCIE! xD

środa, 6 marca 2013

Rozdział 7


~ Max ~

- Ała! Uderzyłem się w łokieć. Co się stało? Gdzie jesteśmy? Chyba jednak niepotrzebnie naciskaliśmy ten guzik. – powiedziałem. Znajdowaliśmy się w jakiejś puszczy. Dookoła były jakieś dziwne rośliny. Nie widzieliśmy żadnych zwierząt ani ludzi. – Hmmm, myślę, że przenieśliśmy się do przeszłości. W naszych czasach nie ma już takich lasów. No i takich roślin. – stwierdził Franek, przypatrując się jakiemuś drzewu. – Franek ma rację. Jesteśmy w przeszłości. Tylko pytanie jak odległej? – powiedziała Kasia. – No i gdzie jesteśmy? Na jakim kontynencie, w jakim kraju? – zapytała Justyna. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Postanowiliśmy się rozejrzeć. Wyjąłem swój podręczny kompas. Poszliśmy na północ. Nagle trafiliśmy na jakieś zagłębienie. Zajrzeliśmy tam. W środku były jakieś kamienie. Bynajmniej wyglądały na kamienie. – A to co? – spytałem. Kasia ostrożnie weszła do dołu. Chwilę przyglądała się skałkom. – O nie. Chodźcie, idziemy stąd, najlepiej w przeciwnym kierunku. – powiedziała, oddalając się szybkim krokiem. Podążyliśmy za nią. – Co to było? – spytałem.
- To były jaja. Jaja dinozaura. Sądząc po wielkości, to nie jakiś maluch. Na nasze nieszczęście to mógł być nawet tyranozaur. – stwierdziła dziewczyna. Zmroziło nas od stóp do głów. Kasia prowadziła nas, jakby doskonale znała drogę. Nagle gwałtownie zatrzymała się i schowała za jakimś korzeniem. Dała nam znak ręką byśmy robili to, co ona. Natychmiast ukryliśmy się w tym samym miejscu. – Co my robimy? Co się stało? – spytałem przestraszony. – Zamknij się! – syknął Franek. Ostrożnie wyjrzeliśmy zza pnia. Naszym oczom ukazał się przerażający widok. Kilkaset metrów od naszej kryjówki kroczył tyranozaur. Był potężny. Kroczył powoli po dżungli. Doszedł do miejsca gdzie znaleźliśmy „kamienie”. Wtedy zwierz zaryczał, otwierając paszczę tak szeroko, że bez problemu połknąłby naszą czwórkę. Ryk był tak głośny, że musieliśmy zatkać uszy. Chwilę potem pojawił się drugi tyranozaur. Zobaczyliśmy już dosyć. Obróciliśmy się i oparliśmy plecami o korzeń. – Po prostu jedwabiście! Lądujemy akurat w królestwie największego stworzenia na ziemi. W tych czasach. – powiedziałem szeptem. – Nie żartuj. Były, a raczej są dinozaury większe od tych. Na przykład spinozaur. Teraz bynajmniej mamy pewność gdzie i kiedy jesteśmy. – powiedziała Kasia. – Olśnij nas geniuszu. – rzekłem. – Późna kreda, ok. 68-66 mln lat p.n.e. Zachodnia Ameryka Północna. Tyranozaury występowały w tym miejscu i okresie. – stwierdziła koleżanka. – Poczekamy, aż odejdą i pójdziemy dalej.
Niestety musieliśmy trochę poczekać. Minęło półtora godziny, aż bestie oddaliły się. Kiedy szliśmy dalej Kasia opowiadała nam o prehistorii i dinozaurach, na jakie możemy się natknąć. Zatrzymaliśmy się na odpoczynek Franek wyjął z plecaka urządzenie, które przeniosło nas tutaj. Przycisk nie świecił się teraz tak mocno jak poprzednio. – Pewnie na jakiś czas wykorzystaliśmy moc tego teleportera. – stwierdził Franek. Poszliśmy razem. Cały czas miałem wrażenie, że ktoś lub coś nas obserwuje. – Czekajcie. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że coś nas śledzi. – podzieliłem się swoimi przemyśleniami. Zatrzymaliśmy się. Moje odczucia nie były błędne. Po chwili otoczyła nas grupka małych dinozaurów. – O nich nam chyba nie wspominałaś. – powiedziała Justyna. – Sądząc po ich wielkości, po tym gdzie się znajdujemy oraz po tym, że są w grupie, myślę, że to deinonychy. To gatunek bardzo inteligentny. Już po nas. – powiedziała Kasia. Nagle jeden z dinozaurów oberwał małym kamykiem. Odwrócił się zdziwiony. Kolejny kamyk nadleciał z drugiej strony. Gady obstrzeliwane kamieniami uciekły w zarośla. Staliśmy zdziwieni. Wtedy poruszyły się krzaki i coś zaczęło się z nich wyłaniać…


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wredna jestem co nie? ;)
Następne rozdziały coming soon xdd.
Podoba się = komentarz, a jak się nie podoba to też ;**

wtorek, 5 marca 2013

Rozdział 6


~ Justyna ~

- Cześć! – przywitałam się z moją przyjaciółką Kasią. – Siemka! – odpowiedziała. – Co tam porabiałaś w weekend? – spytała. – Byłam z rodzicami u cioci Leokadii. Wiesz DNP. Długa Nudna Pogadanka. A ty? – 
Kąpałam zwierzaki. Luca jak zwykle latała po całej łazience jak szalona a Stark sprawił, że płyn był wszędzie tylko nie na jego sierści. Tylko Rhodey stał grzecznie. O kotach nie wspomnę… - powiedziała, pokazując podrapane ręce. Chwilę później zadzwonił dzwonek, więc weszłyśmy do sali. Na lekcji Franek i Max wychodzili do toalety w kilkuminutowych odstępach czasu. Nie uszło to mojej uwadze.
- Zauważyłaś, że od jakiegoś czasu Max i Franek cały czas chodzą do toalety na lekcjach? – zagadnęłam Kasię. – Raczej nie. Może mają jakieś problemy z nerkami, albo coś… A ty co się im tak przypatrujesz? Podobają ci się? – zapytała mrugając okiem. – Taaa, jasne. To najprzystojniejsi chłopacy na ziemi… To po prostu dziwne, że co trzecią lekcję chodzą się załatwić. Ale najdziwniejsze jest to, że zawsze biorą zeszyty. Co oni sprawdzają poziom wody w kiblu?... – zastanawiałam się. –  - -- Może ich po prostu spytaj. To chyba najlepsze rozwiązanie. – zaproponowała. „Tak, tylko czy mi powiedzą” pomyślałam. Razem z przyjaciółką podeszłam do nich. Przerwałam im chyba jakąś ważną rozmowę. Gdy spytałam co jest grane odpowiedzieli wymijająco i wrócili do przerwanego zajęcia.
Po lekcjach obserwowałam zachowanie chłopaków. Poszli pod salę gimnastyczną i obserwowali jak nasza klasa wychodzi z szatni. Nie zdawali sobie sprawy, że ktoś ich śledzi. Kasia i ja schowałyśmy się tak dobrze, że trudno było nas zobaczyć. Kiedy zadzwonił dzwonek na lekcję i wszyscy wyszli już z szatni poszłyśmy za nimi. Weszli do jakiegoś małego pomieszczenia. Tam pani woźna trzymała chyba miotły i mopy. Poszłyśmy za nimi. – Co tu robicie? – spytałam. – Aaaaa, my nic, takiego. Prowadzimy takie małe badania. Idźcie już. – Franek próbował ukryć zdenerwowanie i coś jeszcze. Coś co świeciło się na niebiesko. – Co tam macie? – spytała Kasia podchodząc i próbując zajrzeć za ramiona. – Nic specjalnego. Wyłaźcie z tego pokoju. – próbował obronić się Max. – Nic specjalnego. Czyli coś jednak jest. Pokażcie nam to. Widziałyśmy przecież jak chodziliście codziennie niby do toalety. Robiliście jakieś pomiary? Powiedzcie, proszę. – próbowałam nakłonić kolegów do wyjawienia prawdy. Oni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. – Znaleźliśmy to urządzenie. – to mówiąc Franek. Wyciągnął zza pleców mały przedmiot w kształci sześcianu z kilkoma pokrętłami i przyciskami. – Prawdopodobnie jest to teleporter. Skonstruowali go najpewniej Sowieci. Podczas I wojny światowej chcieli mieć coś, co pozwalałoby na szybkie przemieszczanie się w kilka sekund. W miejscu naszej szkoły był kiedyś schron. Tam to znaleźli architekci. Po zbudowaniu tego budynku wstawili to tu i zapomnieli o tym. W 1998 r. 7-8-letnie rodzeństwo weszły tutaj, prawdopodobnie za sprawą tego światła. Wcisnęli jakiś przycisk i zniknęli. – opowiedział. Wpatrywałyśmy się w niego i w przedmiot wybałuszając oczy. Na początku nie wierzyłyśmy im, ale potem historia zaczęła nabierać sensu. – Pewnie te dzieci nadusiły ten przycisk. – powiedziałam wskazując na duży zielony guzik. – Pewnie tak. Nie wiemy co się potem stało. Wiemy, że gdzieś się przemieściły, ale nie wiemy gdzie. Mogli również przenieść się w czasie. – rzekł Max. – Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać. – powiedziała Kasia. - Chyba nie myślisz o tym, żeby… - powiedział Franek ostrożnie. – To jedyny sposób. Raz się żyje. – stwierdziła przyjaciółka. - Ale, ale… Zastanów się! Możemy trafić gdziekolwiek! Możemy trafić na rewolucję francuską, na jakąś wojnę, możemy wylądować w … 3013 roku. To głupie! – wykrzyczał Franek. – Wyluzuj. Popieram Kasię. A ty co sądzisz Max? – powiedziałam. – Chłopak zastanawiał się chwilkę. W końcu postanowił: - Dobra. Wciśnijmy ten głupi guzik. Raz chomikowi śmierć. -. Wzięliśmy kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Ja zostawiłam karteczkę, co zrobiliśmy i wystawiłam datę. Złapaliśmy się za ręce. – No dobra. Na trzy. Raz… Dwa… - odliczał Franek. – Trzy. – w tym momencie nacisnęliśmy przycisk.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejny rozdział postaram się dodać jutro.
W końcu zaczyna sie coś dziać, co nie? ;)
PS: Jeśli wchodzisz, zostaw komentarz :))

poniedziałek, 4 marca 2013

Rozdział 5


~ kilka dni później~
~Franek~

- Cześć! – przywitałem Maxa, mojego przyjaciela, wchodząc do jego pokoju. Odpowiedział mi i powrócił do pisania czegoś na komputerze.
 – Co robisz? – spytałem go.
 – Piszę pracę na polski, masakra. – odpowiedział
- Spoko, ja też to muszę napisać. Na kiedy? –
- Na jutro chyba. –
-Serio? Ups… Dobra, napiszę jutro rano. Znalazłeś, to o co cię prosiłem? –
- Tak, nic ciekawego. Tam, gdzie stoi nasza szkoła nie było żadnych cmentarzy, laboratoriów, szpitali dla umysłowo chorych, nic nadzwyczajnego. –
- Nic nadzwyczajnego? Ale jednak coś było. Co to? – spytałem podekscytowany.
- Spokojnie, Holmesie, spokojnie. To był tajny schron. Prawdopodobnie rosyjski. Pochodzi z czasów I wojny światowej ale używali go też podczas II wojny światowej. W latach 60. wyburzyli go, chcąc zbudować tam naszą szkołę. –
- No tak, mieli już gotowy wykop pod budowę. –
- Musieli jeszcze trochę dokopać, ale masz rację. A teraz słuchaj. Podczas wykopywania znaleziono, dziwne urządzenie w kształcie sześcianu. Nie wiedzieli co z tym zrobić. Przechowali to a potem, gdy wybudowano już szkołę, upchnęli do składziku. Potem w latach 90. rodzeństwo z pierwszej klasy prawdopodobnie weszło do tego pomieszczenia. Nigdy więcej ich nie znaleziono. Po prostu poszli do szkoły i już nie wrócili. Wszelkie próby odnalezienia ciał były bezskuteczne. –
- Hmm, dziwne. Byli jacyś świadkowie? Ktoś coś widział? –  spytałem, podczas gdy w mojej głowie wykluwała się już jakaś teoria.
- Kilkoro dzieci widziało ich jak szli gdzieś razem. Jedna osoba widziała jak wchodzili do szatni. Jak twierdzisz to tam widziałeś to światło, tak? –
- Taaa. Jest tam taki jeden pokoik. Pewnie większość osób twierdzi, że tam woźna trzyma miotły itd. -
- Jak ty odkryłeś, że coś jest nie tak? –
- Zorientowałem się na jednej lekcji, że nie mam telefonu. Przypomniałem sobie, że zostawiłem go w kurtce. Spytałem pani, czy mogę iść do toalety. Wtedy poszedłem do szatni. Wyjąłem komórkę i zobaczyłem to światło. Stwierdziłem, że przyjdę tu kiedy indziej. Potem kartkówki, sprawdziany i wyleciało mi to z głowy. W piątek oglądałem „Wojnę światów”. Tam były te dziwne światła i kosmici i jakoś mi się skojarzyło. –
- Spryciarz. To dlatego tak długo cię wtedy nie było. –
- To było długo, dziwne… Myślę, że te dzieci z ciekawości weszły do tego pokoju. Tam było to urządzenie. Może coś przy nim grzebali i ….. zniknęli. –
- Czyli, jeśli dobrze myślę to był.. –
- Tak masz rację. To był… -



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Trolololo, potrzymam was trochę w niepewności :]
Następny rozdział może jeszcze dziś....
PS: Komentujcie, to ważne dla mnie ;**