środa, 29 maja 2013

Rozdział 13

~Max~

-Ała!- krzyknęła Kasia, uderzając w ziemię z dużej wysokości, a zawtórowała jej Justyna, która masowała obolałą kostkę.
- O jaka miła odmiana! Tym razem wylądowaliśmy na trawie. –powiedziałem, ale kiedy spróbowałem wyprostować kręgosłup, jęknąłem z bólu.
- Ciekawe tylko, gdzie dokładnie. –rzekł Franek.
- Mam nadzieję, że wylądowaliśmy we współczesności, bo…- nie dokończyłem.
- Na Grunwald!!! – zawołał ktoś.
- Co ci odwala? Franek, mów normalnie. – powiedziałem zdziwiony krzykiem kolegi.
- Ja nic nie…- on też był zaskoczony.
- Angreifen!!!*- krzyknął jakiś inny głos.
- Co u licha?!- powiedziałem.
- Kto tak krzyczy? – spytała Kasia. Wtedy się zorientowaliśmy. Z obu stron nadciągały armie. Nie wyglądały przyjaźnie.
- No nie! Czy my zawsze musimy wylądować w jakimś dziwnym miejscu? – spytała Kasia wznosząc oczy ku niebu.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? I kiedy?- spytałem.
- Prawdopodobnie 15 lipca 1410 roku. Wieś Grunwald. –odpowiedziała Justyna.
- Bitwa pod Grunwaldem. –powiedzieliśmy wspólnie, a nasze twarze momentalnie zbladły.
- Gdzie teleporter?!- byłem nieco przestraszony.
- Jak to gdzie? A ty go nie masz?-spytała przerażona Justyna.
- Nie… No co tak siedzicie, ruszcie się i zacznijcie go szukać!-krzyknęła Kasia. Wszyscy rzuciliśmy się i zaczęliśmy buszować w trawie. Tętent kopyt był już bardzo wyraźny, a szczęk zbroi coraz głośniejszy…   -    -Dobra, mam go! O kurczę! –odparł Franek.
- Co?- spytaliśmy wspólnie.
- Przycisk. Jest czerwony. – odparł Franek zduszonym głosem.
- No to jedwabiście. Zginiemy pod kopytami. I to jeszcze pewnie tymi niemieckimi. Nawet nie zdążyłem napisać testamentu. –lamentowałem.
- Nie narzekaj. Chodźcie, może uda nam się trochę odbiec.
–Zaczęliśmy biec. Wojska zbliżały się, a przycisk za nic nie chciał zmienić koloru.
- Nie mogę już biec. Padam. Kostka mi nawala – wysapała Justyna.
- No tak, biegliśmy przecież też z Holmesem. – odrzekła Kasia. Zwolniliśmy nieco, a ja złapałem Justynę z jednej strony, a Franek z drugiej. Nagle, gdy armie były już naprawdę blisko, przycisk zalśnił na zielono.       -Hej! Patrzcie! – zawołał Franek. Złapaliśmy się pospiesznie za ręce.
- Ała! Uważaj, będę miała siniaki – krzyknęła Kasia, lecz z ulgą mocniej uścisnęła nasze dłonie i razem nacisnęliśmy przycisk. Otoczenie zaczęło się rozmywać, a jeździec w czarnej zbroi na majestatycznym karym koniu, omal nas nie stratował i....

*Angreifen! (niemiecki) - Do ataku! ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tym razem trochę krótko, ale następnym razem będzie dłuższy

Rozdział 12


~ Franek ~

- Chodźcie, pobiegnijmy za nim! Może nam pomóc rozwiązać zagadkę! – powiedziałem i pobiegłem. Reszta podążyła za mną.
- Właściwie to czemu za nim gonimy?- spytał zdyszany Max.
-To Sherlock Holmes! Mistrz dedukcji. Może nam pomóc rozwiązać zagadkę teleporter!- powiedziałem.
- A jeśli to zbieżność nazwisk?- Max nie dawał za wygraną.
- A jeśli nie? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Dogoniliśmy drugiego mężczyznę i spytałem go po angielsku, biegnąc.
- Przepraszam, pan to doktor Watson?-
- Skąd wiesz? – spytał zdziwiony.
- Obiło mi się o uszy… Dlaczego goni pan za swoim przyjacielem? – spytałem.
- Przyjacielem? Ładny mi przyjaciel… Znowu wziął moje pieniądze „na przechowanie”. Holmes, stój! Wredny typ… - Nagle Sherlock skręcił w lewo i wbiegł do jakiegoś domu. Podążyliśmy za nim. Spojrzałem na ścianę. Była tam przytwierdzona tabliczka z napisem „Baker ST 221b”. Weszliśmy do środka rozglądając się. Mieszkanie było dwupiętrowe. Na górę wiodły schody z ręcznie rzeźbioną poręczą. Podłoga była drewniana, przykrywał ją wzorzysty dywan. Na ścianach wisiały jakieś obrazy. Na podłodze stał mały stolik a na nim w wazonie prezentowały się kwiaty. Weszliśmy za doktorem na górę. Podszedł on do jakiś drzwi. Zapukał i nie czekając na odpowiedź wszedł do środka. Podążyliśmy za nim do środka. Na podłodze leżały porozrzucane ubrania a na stoliku pod oknem stały specjalistyczne przyrządy.
- Ale bałagan…- powiedział Max.
- No, nawet u mnie tak nie ma. – odpowiedziałem.
- Zdaje mi się, że przyszliście do mnie po poradę, a nie po to, żeby narzekać na bałagan. – wyszeptał Holmes wprost do ucha Maxa. Chłopak odskoczył jak oparzony. Wszyscy byliśmy przestraszeni. Sherlock zaśmiał się złośliwie. Pojawił się znikąd.
- Dlaczego za mną goniłeś przyjacielu?- zwrócił się detektyw do Watsona, przykładając mu do policzka smyczek, który trzymał w ręce.
- Bo zabrałeś moje pieniądze „przyjacielu”. I zabierz to. – odpowiedział.
- Nie dałem Ci tego. –
- Weź to, czego mi nie dałeś.- *
Holmes odsunął smyczek nieco zmieszany. Podczas tej wymiany zdań mogłem im się dokładniej przyjrzeć. Holmes był wysokim, chudym i brązowookim brunetem. Miał na sobie białą koszulę, brązowe spodnie i taką samą kamizelkę. Na wieszaku wisiał jego zielono-brązowy płaszcz. Widać było, że nie dba o swój wygląd. Włosy były potargane a ubranie przybrudzone. Watson był jego zupełnym przeciwieństwem. Też był wysoki i dosyć chudy, ale jego włosy były brązowe, a oczy zielone. Koszula była idealnie biała i wyprasowana, a granatowe spodnie, kamizelka i płaszcz doskonale dopasowane. Można było stwierdzić, że jest starannym i ułożonym człowiekiem.
- Wiadomo, dlaczego się przyjaźnią. – powiedziałem po polsku.
- Dlaczego? – spytała Justyna.
- Bo przeciwieństwa się przyciągają. – odparłem. Parsknęliśmy śmiechem. Mężczyźni spojrzeli na nas równocześnie. Pewnie podejrzewali nas o obgadywanie.
- My się sprzeczamy, a nasi goście czekają. Nie pomyślałeś o tym Watsonie. – zwrócił się Holmes podchodząc do nas. Jego pomocnik odprowadził go wzrokiem i pogroził mu pięścią w milczeniu.
-Jaki jest wasz problem? – spytał detektyw.
- Chcemy, zęby pomógł nam pan w rozwiązaniu tej zagadki. – powiedziałem wyjmując z plecaka teleporter. Położyłem go na stole.
- Czy powie pan co to jest? – spytał Max chytrze. Był pewien, że tego nie wydedukuje. Holmes wziął sprzęt do ręki i wyjął z kieszeni lupę. Obejrzał urządzenie dokładnie, powciskał kilka przycisków i pokręcił pokrętłami.
- To teleporter. Przenieśliście się tu z przyszłości. – odpowiedział po chwili. Popatrzeliśmy po sobie zdziwieni. – Skąd pan wie?- spytała Kasia. Sherlock uśmiechnął się.
- Plotki szybko się rozchodzą. Wszyscy mówią o dziwnych przybyszach, którzy pojawili się znikąd w środku miasta. Te przyciski służą do ustalenia dokładnej lokalizacji i czasu. Te jakby tarcze da się obracać i to nimi ustawia się główne parametry. Próbowaliście nimi kręcić? – Pokręciliśmy głowami.
- Po prostu skakaliście w czasie nie wiedząc gdzie ani kiedy? – Tym razem przytaknęliśmy.
- Spróbujmy więc przestawić… - nie zdołał dokończyć Holmes gdyż raptem świsnęło kilka kul. – Na ziemię! – krzyknął dr Watson. Natychmiast wykonaliśmy jego polecenie.
- Wyjdziemy tylnym wyjściem. – powiedział detektyw biorąc do ręki płaszcz i fajkę. Skierował się w stronę wyjścia. Podążyliśmy za nim. Sherlock prowadził nas sobie tylko znanymi trasami. Przemykaliśmy cicho uliczkami z dala od centrum miasta. W końcu zatrzymaliśmy się w jakieś wnęce.
- Kim byli ci ludzie? – spytała przestraszona Kasia.
- Nieważne. Każdy ma swoich wrogów. Teraz musicie to zrobić. Przenieście się. – odpowiedział Holmes.
- Ale co będzie z wami?- spytała Justyna.
- Poradzimy sobie. Holmes zna kilka sztuczek. – uspokoił nas dr Watson. Spojrzałem na urządzenie. Przycisk świecił na zielono. Złapaliśmy się za ręce.
- Jest nam miło, ze mogliśmy was poznać. I dziękujemy za pomoc. – powiedziałem. Położyliśmy palce na przycisku.
- Nam też było miło. – odpowiedział Watson. Wcisnęliśmy guzik.



*cytat z filmu "Sherlock Holmes"

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po dłuuuuuuuuuuugiej przerwie wracam do pisania :)
Następny rozdział już na kartce, więc za niedługo się pojawi ;**