środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 17

O matko… Zabijecie mnie…

***
~ Franek~

- Halo, Kasia, słyszysz mnie? – zapytała Justyna nieprzytomną koleżankę, klepiąc ją po policzkach.
- Pobudka! – powiedział lekko blady Max.
-  No… no właśnie  – przytaknąłem, trzymając dziewczynę.
Ku naszej radości  Kasia otworzyła oczy. Zareagowaliśmy głośnym okrzykiem radości. Z resztą nie tylko my. Zgromadzeni wokół nas dziennikarze i aktorzy też odetchnęli z ulgą.
- Wiecie co? Proponowałbym teleportowanie się stąd. – rzekłem.
- Popieram. Ale  jak? Teleporter jeszcze się nie „naładował” – odpowiedział Max.
- Zdążyłem to zauważyć… Może po prostu… - nie zdążyłem dokończyć, bo ni stąd, ni zowąd pojawił się wielki bernardyn i zaczął lizać mnie po twarzy.
- Hej, przestań! – powiedziałem zaskoczony i zamknąłem oczy – Przestań! –
- Hau! –
Obudziłem się nagle przestraszony. Na moim łóżku stał Watson i przypatrywał mi się z przekrzywionym łbem.
- Hau! – powtórzył. Rozejrzałem się. Byłem w moim własnym łóżku, pokoju, domu. W Polsce. Przetarłem twarz i wtedy zrozumiałem.
To był tylko sen.
***
Wiem.
Obiecałam.
Obiecałam, że będę dalej pisać.
Obiecałam, że będę wstawiać więcej rozdziałów.
Ale nie wyszło. Z resztą, jak wszystko za co się biorę. Cokolwiek zacznę – mnóstwo pomysłów, euforia, będzie cudownie. A potem  –  potem nic. Jedno, wielkie NIC.
Stwierdziłam też, że to bez sensu. Mam 3 czytelników. Zaczęłam pisać ponad rok temu a odwiedzeń nieco więcej niż 800.
Sama historia też jest bezsensowna i schematyczna. Banalniejszą wymyślić trudno.
Nie usuwam jednak tego bloga. Zostawiam go tutaj na pastwę losu. Zrzekam się wszelkich praw autorskich - możecie czerpać garściami pomysły i co tylko chcecie, chociaż wątpię, żeby ktokolwiek chciał.
Ale to, że kończę pisanie tego badziewia, nie oznacza, że zupełnie kończę z pisaniem. Mam w zanadrzu kilka pomysłów, które tylko czekają na rozwinięcie. Zapewne ostatecznie nic z tego nie wyjdzie, ale spróbować zawsze warto. Spróbować udowodnić innym (choć przede wszystkim sobie) że nie jestem do niczego.

Dziękuję tym, którzy od początku do końca śledzili moje wypociny, że poświęcaliście swój cenny czas.
Tymczasem, bywajcie. Być może spotkacie się jeszcze kiedyś z jakimiś moimi „dziełami”. Mam tylko nadzieję, że będą one bardziej udane od tego.

Do następnego razu…