sobota, 9 marca 2013

Rozdział 9


~ Kasia ~

- Wszyscy cali? Ciekawe gdzie teraz wylądowaliśmy. – powiedziałam. Wstaliśmy i stwierdziliśmy, że oprócz paru siniaków jest OK. Spojrzeliśmy na teleporter. Przycisk jarzył się na czerwono. Nawet gdybyśmy chcieli teraz się przenieść, nie moglibyśmy. Rozejrzeliśmy się. Byliśmy w jakimś małym pomieszczeniu. Ściany miały metaliczny połysk. W jednej ze ścian znajdowały się małe drzwi. Podeszłam do nich. Chwyciłam za klamkę. Już chciałam otwierać, kiedy… - NIE!!! – krzyknęli Max i Franek jednocześnie. Zatrzymałam się z ręką na klamce. – Pamiętaj, że możemy być gdziekolwiek i kiedykolwiek. Zróbmy to razem i ostrożnie. – powiedział Franek spokojnie. Pomału otworzyliśmy drzwi. Naszym oczom ukazała się pozornie normalna ulica. Po przyjrzeniu się wyglądała jednak trochę inaczej. Najbardziej zasadniczą różnicą były samochody. Nie miały kół, unosiły się nad powierzchnią ziemi. Szyby były przyciemniane. Miały opływowy kształt a ich kolory były przeróżne: od czarnych do ruszoffych ;). – Myślę, że jesteśmy w przyszłości. – odezwała się Justyna. – Co ty nie powiesz? – powiedział z ironią w głosie Max. Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem. Gdy tylko weszliśmy na płyty chodnikowe, które też wyglądały inaczej niż w naszych czasach, coś się zaczęło dziać. Najpierw zapaliły się na zielono, a po chwili zmieniły kolor na czerwony. Patrzyliśmy na nie zdziwieni. Chwilę później podleciał do nas mały robocik. Wyglądał TAK. Ku naszemu zdziwieniu przemówił: - Witajcie. Nazywam się J3C3. Jestem tu, aby wam pomóc. Niestety nie możemy wykryć waszego nadcoma. Proponujemy tymczasowo używać tych urządzeń. -  maszyna podała nam cztery torebki i odleciała. Otworzyliśmy torebki. Były tam przedmioty wyglądające jak dzisiejsze telefony dotykowe. Jedyną różnicą było to, że były przezroczyste. – Ale fajne! Przezroczyste telefony! Jak w Iron Manie. Ciekawe, kiedy to wymyślili? – powiedział Max podekscytowany. – No! Niezłe. Włączmy je. – powiedział Franek. Ja i Justyna zupełnie nie rozumiałyśmy ich ekscytacji. – Nam one nie są potrzebne. Może będziemy używać tylko waszych, co? – zaproponowałam. Chłopcy zgodzili się. Gdy szliśmy na ekranach telefonów pojawił się dymek z napisem „Podaj miejsce, gdzie chcesz dojść”. Pod spodem widniał ten sam tekst tylko po angielsku. –Wpiszmy np. ul. Długa. – powiedział Franek i wpisał adres. Program natychmiast wyznaczył trasę. Co jakiś czas mijali nas ludzie. Żaden z nich nie szedł pieszo. Wszyscy jeździli na czymś, co wyglądało jak latające deskorolki. – Macie pojęcie, czym mogą być te „nadcomy”, o których mówił robot na początku? – spytałam. – Też się nad tym zastanawiałem. Myślę, że w tych czasach, to może być jakiś system operacyjny, albo coś, co każdy ma na komórkach. Pewnie za pomocą tego można robić zakupy, chodzić tam, gdzie się chce i w ogóle żyć. To może być skrót od „nadajnik komputerowy”. To moja opinia. A ty, co o tym myślisz? – zwrócił się do Maxa Franek. – Chyba masz rację. To pewnie jest w każdym telefonie. Wszystko jest zapewne skomputeryzowane. – stwierdził Max. Po drodze chłopaki cały czas wykrzykiwali: - Zobacz, a tutaj można zmienić to. A tak można zrobić tamto. Ekstra rozwiązanie. Ciekawe, kiedy to się pojawiło. – Nie rozumiałyśmy czym się tak zachwycają. Gdy w końcu dotarliśmy na ul. Długą troszkę się zdziwiliśmy. Było tam tyle osób ile zazwyczaj jest na Jarmarku Dominikańskim. Wszyscy byli ubrani w luźne wiatrówki i sportowe dresy w żarowiastych kolorach: żółtym, pomarańczowym, niebieskim, zielonym i ruszoffym ;). W tym tłumie w swoich zwykłych ubraniach czuliśmy się co najmniej dziwnie. Zaczęliśmy spacerować po mieście. To też było dziwne. Wszyscy jeździli na „deskolotkach” albo siedzieli w latających samochodach. Ratusz, Bazylika Mariacka, Żuraw, Fontanna Neptuna wszystko było zmodernizowane. Na jednym z budynków zauważyliśmy baner z napisem „ Rok 2055, rokiem przecenionych lotów w kosmos”. – No to teraz wiemy, jaki mamy rok. – stwierdziła Justyna. Pokiwaliśmy głowami. Nagle podszedł do nas chłopiec w wieku ok. 9 lat. – Kim jesteście? – spytał.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Znowu kończę trochę tajemniczo ;)
Jutro może coś dodam, ale nie obiecuję.
Jak nie będziecie komentować, nie dodam ani jednego xD

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 8


~ Franek ~

Patrzeliśmy na postacie wyłaniające się zza zarośli. Gdy pojawili się w całości stwierdziliśmy ze zdziwienie, że to ludzie. Byli starsi od nas, mieli pewnie 20-21 lat. Ich ubrania były dosyć dziwne. Były to pozszywane części normalnych ubrań z liśćmi. Kobieta miała w ręce kilka kamieni, mężczyzna trzymał procę. Oto, jak nas uratowali. Ich wiek i prymitywne ubranie kazały mi myśleć, że… - Kim jesteście? – spytałem. Po chwili zorientowałem się, że prawdopodobieństwo, że mówią po polsku jest znikome. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu odpowiedzieli: - Mieszkamy tutaj. Kim wy jesteście? –  spytali. – Przybywamy z przyszłości. – odpowiedziałem ostrożnie. Zadrżeli i spojrzeli na siebie. To potwierdziło moje przypuszczenia. – Wiemy kim jesteście. – rzekłem. – Co? Żartujesz?! Przecież to jacyś ludzie dżungli. Oszalałeś? – spytał Max. – Wiem co robię. – odpowiedziałem cicho a potem już zwracając się do obcych. – Ty nazywasz się Szymon, a ty Patrycja. – powiedziałem przypominając sobie, co znaleźliśmy wraz z Maxem. – W 1998 r. przenieśliście się tutaj przypadkiem. Chcieliście sprawdzić do czego służy to urządzenie, prawda? –Mówiąc to wyjąłem z plecaka przedmiot. Przycisk nadal świecił się na czerwono. Tamci spojrzeli i chwilę się zastanawiali. Po chwili odrzekli: -Chodźcie. Tu nie jesteśmy bezpieczni. Pójdziemy do naszej kryjówki. – Poprowadzili nas przez puszczę sobie tylko znanymi ścieżkami. Ich „mieszkanie” znajdowało się w jamie między korzeniami dużego drzewa. Drzwiami były patyki związane lianami. Wnętrze były wyłożone nierówno przyciętymi deskami. Na podłodze leżało kilka wyostrzonych kamieni, służących za noże. Obok leżało też kilka odłamków jasnej barwy. „Krzemienie. Nieźle sobie radzą.” – pomyślałem. Nieznajomi poczęstowali nas pieczonym mięsem. Smakowało specyficznie. Pierwszy raz jadłem mięso dinozaura. – A teraz opowiedzcie nam coś o sobie. – zachęciła Justyna. Gospodarze uprzątnęli trochę i usiedli na podłodze. Uzupełniając się nawzajem, zaczęli opowiadać. – Wszystko zaczęło się jak rozpoczynaliśmy drugą klasę szkoły podstawowej. Pewnego dnia wchodząc do szatni zauważyłem to niebieskie światło. Razem z Justyną przychodziliśmy tu regularnie i sprawdzaliśmy jego natężenie. W końcu postanowiliśmy, że wejdziemy do tego pomieszczenia i sprawdzimy, co tam jest. Zobaczyliśmy to urządzenie. Nie wiedzieliśmy do czego służy. Naszą uwagę zwrócił duży zielony przycisk. Ten, co teraz świeci się na czerwono. Chcieliśmy go od razu nacisnąć, ale po zastanowieniu się stwierdziliśmy, że przygotujemy się trochę. Wzięliśmy plecaki, jakieś ubrania i trochę jedzenia. Weszliśmy do tego pomieszczenia. Złapaliśmy się za ręce i nacisnęliśmy go wspólnie. Nagle znaleźliśmy się tutaj. Na początku nie było łatwo. Jakoś znaleźliśmy tą jamę i postanowiliśmy tu zostać. Najgorzej było, gdy skończyło się jedzenie. Z czasem popychani głodem nauczyliśmy się polować na małe zwierzęta. Sami widzicie jak zrobiliśmy ubrania. Kiedy już wyrośliśmy z tych dziecięcych nieco je zmodyfikowaliśmy. Na szczęście wzięliśmy też mały koc. To chyba wszystko. Nie mamy pojęcia jak długo tu jesteśmy. – zakończyli.
- Jesteśmy pełni podziwu. W naszych czasach jest już 2013 r., czyli jesteście tutaj już 14 lat. – wyraziłem dla nich podziw. Ich opowiadanie zrobiło na nas duże wrażenie. – Niestety musimy już iść. Nie wiemy ile czasu nas już nie ma. – odezwała się Justyna. – Oczywiście. Pomożemy wam się zebrać. – odpowiedzieli. Spakowaliśmy się. Po namyśle postanowiłem dać im swój składany nóż. Pokazałem im jak można go ostrzyć kamieniem. Byli mi bardzo wdzięczni. Kiedy wziąłem do ręki teleporter zauważyliśmy, że przycisk świeci na zielono. Pożegnaliśmy się z nowymi znajomymi. Oni podziękowali za miłą rozmowę. Zaproponowaliśmy im podróż razem z nami, ale odmówili. Powiedzieli, że już przyzwyczaili się do życia z dinozaurami. Złapaliśmy się za ręce. Tradycyjnie odliczyliśmy do trzech. Nacisnąłem przycisk i…



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kolejny rozdział :))
Jutro dużo więcej ;)
Apeluję: KOMENTUJCIE! xD

środa, 6 marca 2013

Rozdział 7


~ Max ~

- Ała! Uderzyłem się w łokieć. Co się stało? Gdzie jesteśmy? Chyba jednak niepotrzebnie naciskaliśmy ten guzik. – powiedziałem. Znajdowaliśmy się w jakiejś puszczy. Dookoła były jakieś dziwne rośliny. Nie widzieliśmy żadnych zwierząt ani ludzi. – Hmmm, myślę, że przenieśliśmy się do przeszłości. W naszych czasach nie ma już takich lasów. No i takich roślin. – stwierdził Franek, przypatrując się jakiemuś drzewu. – Franek ma rację. Jesteśmy w przeszłości. Tylko pytanie jak odległej? – powiedziała Kasia. – No i gdzie jesteśmy? Na jakim kontynencie, w jakim kraju? – zapytała Justyna. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Postanowiliśmy się rozejrzeć. Wyjąłem swój podręczny kompas. Poszliśmy na północ. Nagle trafiliśmy na jakieś zagłębienie. Zajrzeliśmy tam. W środku były jakieś kamienie. Bynajmniej wyglądały na kamienie. – A to co? – spytałem. Kasia ostrożnie weszła do dołu. Chwilę przyglądała się skałkom. – O nie. Chodźcie, idziemy stąd, najlepiej w przeciwnym kierunku. – powiedziała, oddalając się szybkim krokiem. Podążyliśmy za nią. – Co to było? – spytałem.
- To były jaja. Jaja dinozaura. Sądząc po wielkości, to nie jakiś maluch. Na nasze nieszczęście to mógł być nawet tyranozaur. – stwierdziła dziewczyna. Zmroziło nas od stóp do głów. Kasia prowadziła nas, jakby doskonale znała drogę. Nagle gwałtownie zatrzymała się i schowała za jakimś korzeniem. Dała nam znak ręką byśmy robili to, co ona. Natychmiast ukryliśmy się w tym samym miejscu. – Co my robimy? Co się stało? – spytałem przestraszony. – Zamknij się! – syknął Franek. Ostrożnie wyjrzeliśmy zza pnia. Naszym oczom ukazał się przerażający widok. Kilkaset metrów od naszej kryjówki kroczył tyranozaur. Był potężny. Kroczył powoli po dżungli. Doszedł do miejsca gdzie znaleźliśmy „kamienie”. Wtedy zwierz zaryczał, otwierając paszczę tak szeroko, że bez problemu połknąłby naszą czwórkę. Ryk był tak głośny, że musieliśmy zatkać uszy. Chwilę potem pojawił się drugi tyranozaur. Zobaczyliśmy już dosyć. Obróciliśmy się i oparliśmy plecami o korzeń. – Po prostu jedwabiście! Lądujemy akurat w królestwie największego stworzenia na ziemi. W tych czasach. – powiedziałem szeptem. – Nie żartuj. Były, a raczej są dinozaury większe od tych. Na przykład spinozaur. Teraz bynajmniej mamy pewność gdzie i kiedy jesteśmy. – powiedziała Kasia. – Olśnij nas geniuszu. – rzekłem. – Późna kreda, ok. 68-66 mln lat p.n.e. Zachodnia Ameryka Północna. Tyranozaury występowały w tym miejscu i okresie. – stwierdziła koleżanka. – Poczekamy, aż odejdą i pójdziemy dalej.
Niestety musieliśmy trochę poczekać. Minęło półtora godziny, aż bestie oddaliły się. Kiedy szliśmy dalej Kasia opowiadała nam o prehistorii i dinozaurach, na jakie możemy się natknąć. Zatrzymaliśmy się na odpoczynek Franek wyjął z plecaka urządzenie, które przeniosło nas tutaj. Przycisk nie świecił się teraz tak mocno jak poprzednio. – Pewnie na jakiś czas wykorzystaliśmy moc tego teleportera. – stwierdził Franek. Poszliśmy razem. Cały czas miałem wrażenie, że ktoś lub coś nas obserwuje. – Czekajcie. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że coś nas śledzi. – podzieliłem się swoimi przemyśleniami. Zatrzymaliśmy się. Moje odczucia nie były błędne. Po chwili otoczyła nas grupka małych dinozaurów. – O nich nam chyba nie wspominałaś. – powiedziała Justyna. – Sądząc po ich wielkości, po tym gdzie się znajdujemy oraz po tym, że są w grupie, myślę, że to deinonychy. To gatunek bardzo inteligentny. Już po nas. – powiedziała Kasia. Nagle jeden z dinozaurów oberwał małym kamykiem. Odwrócił się zdziwiony. Kolejny kamyk nadleciał z drugiej strony. Gady obstrzeliwane kamieniami uciekły w zarośla. Staliśmy zdziwieni. Wtedy poruszyły się krzaki i coś zaczęło się z nich wyłaniać…


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wredna jestem co nie? ;)
Następne rozdziały coming soon xdd.
Podoba się = komentarz, a jak się nie podoba to też ;**

wtorek, 5 marca 2013

Rozdział 6


~ Justyna ~

- Cześć! – przywitałam się z moją przyjaciółką Kasią. – Siemka! – odpowiedziała. – Co tam porabiałaś w weekend? – spytała. – Byłam z rodzicami u cioci Leokadii. Wiesz DNP. Długa Nudna Pogadanka. A ty? – 
Kąpałam zwierzaki. Luca jak zwykle latała po całej łazience jak szalona a Stark sprawił, że płyn był wszędzie tylko nie na jego sierści. Tylko Rhodey stał grzecznie. O kotach nie wspomnę… - powiedziała, pokazując podrapane ręce. Chwilę później zadzwonił dzwonek, więc weszłyśmy do sali. Na lekcji Franek i Max wychodzili do toalety w kilkuminutowych odstępach czasu. Nie uszło to mojej uwadze.
- Zauważyłaś, że od jakiegoś czasu Max i Franek cały czas chodzą do toalety na lekcjach? – zagadnęłam Kasię. – Raczej nie. Może mają jakieś problemy z nerkami, albo coś… A ty co się im tak przypatrujesz? Podobają ci się? – zapytała mrugając okiem. – Taaa, jasne. To najprzystojniejsi chłopacy na ziemi… To po prostu dziwne, że co trzecią lekcję chodzą się załatwić. Ale najdziwniejsze jest to, że zawsze biorą zeszyty. Co oni sprawdzają poziom wody w kiblu?... – zastanawiałam się. –  - -- Może ich po prostu spytaj. To chyba najlepsze rozwiązanie. – zaproponowała. „Tak, tylko czy mi powiedzą” pomyślałam. Razem z przyjaciółką podeszłam do nich. Przerwałam im chyba jakąś ważną rozmowę. Gdy spytałam co jest grane odpowiedzieli wymijająco i wrócili do przerwanego zajęcia.
Po lekcjach obserwowałam zachowanie chłopaków. Poszli pod salę gimnastyczną i obserwowali jak nasza klasa wychodzi z szatni. Nie zdawali sobie sprawy, że ktoś ich śledzi. Kasia i ja schowałyśmy się tak dobrze, że trudno było nas zobaczyć. Kiedy zadzwonił dzwonek na lekcję i wszyscy wyszli już z szatni poszłyśmy za nimi. Weszli do jakiegoś małego pomieszczenia. Tam pani woźna trzymała chyba miotły i mopy. Poszłyśmy za nimi. – Co tu robicie? – spytałam. – Aaaaa, my nic, takiego. Prowadzimy takie małe badania. Idźcie już. – Franek próbował ukryć zdenerwowanie i coś jeszcze. Coś co świeciło się na niebiesko. – Co tam macie? – spytała Kasia podchodząc i próbując zajrzeć za ramiona. – Nic specjalnego. Wyłaźcie z tego pokoju. – próbował obronić się Max. – Nic specjalnego. Czyli coś jednak jest. Pokażcie nam to. Widziałyśmy przecież jak chodziliście codziennie niby do toalety. Robiliście jakieś pomiary? Powiedzcie, proszę. – próbowałam nakłonić kolegów do wyjawienia prawdy. Oni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. – Znaleźliśmy to urządzenie. – to mówiąc Franek. Wyciągnął zza pleców mały przedmiot w kształci sześcianu z kilkoma pokrętłami i przyciskami. – Prawdopodobnie jest to teleporter. Skonstruowali go najpewniej Sowieci. Podczas I wojny światowej chcieli mieć coś, co pozwalałoby na szybkie przemieszczanie się w kilka sekund. W miejscu naszej szkoły był kiedyś schron. Tam to znaleźli architekci. Po zbudowaniu tego budynku wstawili to tu i zapomnieli o tym. W 1998 r. 7-8-letnie rodzeństwo weszły tutaj, prawdopodobnie za sprawą tego światła. Wcisnęli jakiś przycisk i zniknęli. – opowiedział. Wpatrywałyśmy się w niego i w przedmiot wybałuszając oczy. Na początku nie wierzyłyśmy im, ale potem historia zaczęła nabierać sensu. – Pewnie te dzieci nadusiły ten przycisk. – powiedziałam wskazując na duży zielony guzik. – Pewnie tak. Nie wiemy co się potem stało. Wiemy, że gdzieś się przemieściły, ale nie wiemy gdzie. Mogli również przenieść się w czasie. – rzekł Max. – Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać. – powiedziała Kasia. - Chyba nie myślisz o tym, żeby… - powiedział Franek ostrożnie. – To jedyny sposób. Raz się żyje. – stwierdziła przyjaciółka. - Ale, ale… Zastanów się! Możemy trafić gdziekolwiek! Możemy trafić na rewolucję francuską, na jakąś wojnę, możemy wylądować w … 3013 roku. To głupie! – wykrzyczał Franek. – Wyluzuj. Popieram Kasię. A ty co sądzisz Max? – powiedziałam. – Chłopak zastanawiał się chwilkę. W końcu postanowił: - Dobra. Wciśnijmy ten głupi guzik. Raz chomikowi śmierć. -. Wzięliśmy kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Ja zostawiłam karteczkę, co zrobiliśmy i wystawiłam datę. Złapaliśmy się za ręce. – No dobra. Na trzy. Raz… Dwa… - odliczał Franek. – Trzy. – w tym momencie nacisnęliśmy przycisk.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejny rozdział postaram się dodać jutro.
W końcu zaczyna sie coś dziać, co nie? ;)
PS: Jeśli wchodzisz, zostaw komentarz :))

poniedziałek, 4 marca 2013

Rozdział 5


~ kilka dni później~
~Franek~

- Cześć! – przywitałem Maxa, mojego przyjaciela, wchodząc do jego pokoju. Odpowiedział mi i powrócił do pisania czegoś na komputerze.
 – Co robisz? – spytałem go.
 – Piszę pracę na polski, masakra. – odpowiedział
- Spoko, ja też to muszę napisać. Na kiedy? –
- Na jutro chyba. –
-Serio? Ups… Dobra, napiszę jutro rano. Znalazłeś, to o co cię prosiłem? –
- Tak, nic ciekawego. Tam, gdzie stoi nasza szkoła nie było żadnych cmentarzy, laboratoriów, szpitali dla umysłowo chorych, nic nadzwyczajnego. –
- Nic nadzwyczajnego? Ale jednak coś było. Co to? – spytałem podekscytowany.
- Spokojnie, Holmesie, spokojnie. To był tajny schron. Prawdopodobnie rosyjski. Pochodzi z czasów I wojny światowej ale używali go też podczas II wojny światowej. W latach 60. wyburzyli go, chcąc zbudować tam naszą szkołę. –
- No tak, mieli już gotowy wykop pod budowę. –
- Musieli jeszcze trochę dokopać, ale masz rację. A teraz słuchaj. Podczas wykopywania znaleziono, dziwne urządzenie w kształcie sześcianu. Nie wiedzieli co z tym zrobić. Przechowali to a potem, gdy wybudowano już szkołę, upchnęli do składziku. Potem w latach 90. rodzeństwo z pierwszej klasy prawdopodobnie weszło do tego pomieszczenia. Nigdy więcej ich nie znaleziono. Po prostu poszli do szkoły i już nie wrócili. Wszelkie próby odnalezienia ciał były bezskuteczne. –
- Hmm, dziwne. Byli jacyś świadkowie? Ktoś coś widział? –  spytałem, podczas gdy w mojej głowie wykluwała się już jakaś teoria.
- Kilkoro dzieci widziało ich jak szli gdzieś razem. Jedna osoba widziała jak wchodzili do szatni. Jak twierdzisz to tam widziałeś to światło, tak? –
- Taaa. Jest tam taki jeden pokoik. Pewnie większość osób twierdzi, że tam woźna trzyma miotły itd. -
- Jak ty odkryłeś, że coś jest nie tak? –
- Zorientowałem się na jednej lekcji, że nie mam telefonu. Przypomniałem sobie, że zostawiłem go w kurtce. Spytałem pani, czy mogę iść do toalety. Wtedy poszedłem do szatni. Wyjąłem komórkę i zobaczyłem to światło. Stwierdziłem, że przyjdę tu kiedy indziej. Potem kartkówki, sprawdziany i wyleciało mi to z głowy. W piątek oglądałem „Wojnę światów”. Tam były te dziwne światła i kosmici i jakoś mi się skojarzyło. –
- Spryciarz. To dlatego tak długo cię wtedy nie było. –
- To było długo, dziwne… Myślę, że te dzieci z ciekawości weszły do tego pokoju. Tam było to urządzenie. Może coś przy nim grzebali i ….. zniknęli. –
- Czyli, jeśli dobrze myślę to był.. –
- Tak masz rację. To był… -



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Trolololo, potrzymam was trochę w niepewności :]
Następny rozdział może jeszcze dziś....
PS: Komentujcie, to ważne dla mnie ;**

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 4


~z perspektywy Justyny ~

- Ała, nie gryź mnie! Zaraz ci ją dam! Ałć, zostaw mnie! Ty, ty, ty … wredoto, ty! – powiedziałam, gdy Mustang po raz kolejny „uszczypnął” mnie pyskiem. – Zaraz dam ci tą marchewkę! – rzekłam. Mój kochany konik postawił uszy. – Proszę, to dla ciebie – dałam mu przysmak. Spałaszował go w kilka chwil. Zaczął domagać się o więcej. – Nie mam już nic. Muszę cię wyczyścić. – stwierdziłam. Wzięłam szczotkę i zgrzebło i zaczęłam dokładnie czesać towarzysza. Po skończeniu jego kruczoczarna sierść błyszczała jak zwykle. – Chodź przystojniaku, zaprowadzę cię do boksu. – wprowadziłam konia do mieszkanka, pożegnałam się i wyszłam. Wsiadłam na rower i odjechałam do domu. Po powrocie pomogłam mamie przygotować obiad. – Tata dzwonił. Mówił, że przyjedzie w tym miesiącu. – poinformowała mnie mama. – To super! – zawołałam. Tata jest marynarzem, nieczęsto bywa w domu. Gdy przyjeżdża zawsze przywozi dla mnie jakieś fajne prezenty.
Usłyszałam jak mama woła mnie z kuchni. Poszłam zobaczyć, o co chodzi. Okazało się, że mam ściągnąć jakiś półmisek. – Lepiej się odsuń. – powiedziałam. – Co tym razem? – spytała. –Szklanka spadnie. – odpowiedziałam. – Położę lepiej poduszkę. – odrzekła mama. Uśmiechnęłam się. Zgodnie z tym, co powiedziałam podczas ściągania naczynia, szklanka zadygotała i spadła, na szczęście na podstawioną wcześniej poduszkę. – Czasami twój dar się przydaje. – powiedziała mama. – Wiem. – Czasami zastanawiam się skąd pochodzi mój dar. Po prostu wiem, co wydarzy się za kilka sekund. Wiem, że ktoś się wywali, wiem, że coś spadnie. Jest to zazwyczaj przydatne. Mogę się przygotować. Minusem są te spojrzenia innych ludzi, gdy coś przepowiem. Pewnie myślą, że jestem jakąś czarownicą albo coś. Na szczęście moja klasa i najlepsza przyjaciółka Kasia wiedzą o tym i to akceptują. Wkurzające jest też to, że proszą mnie o „wywróżenie” pytań na sprawdzianie, dzień przed. Nie pomaga wielokrotne wyjaśnianie, że mogę widzieć jedynie na kilka chwil przed wydarzeniem. No cóż taka moja dola. Kiedy odszukuję stare dokumenty o mojej rodzinie znajduję informacje, że jeden z moich przodków był posądzony o magiczne moce i spalony na stosie. Nie wiem czy to prawda. No cóż, rodziny się nie wybiera ;)



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

To już ostatnia postać :)
Justyna ma 15 lat jest średnio wysoka, dosyć chuda, ma niebieskie oczy i jasne włosy. Kocha konie i czytanie. Ma własnego konia. Nazywa się Mustang, to koń szlachetnej półkrwi. Ma 7 lat. Jest kary, ma strzałkę i odmiany na nogach. Justyna trzyma go w stajni znajomych swoich rodziców.

Kolejne rozdziały już jutro ;**