~Justyna~
Syknęłam z
bólu. Upadając, uderzyłam się w łokieć. Rozejrzałam się. Moi przyjaciele
rozcierali różne miejsca. Wyjątkiem był Zawisza Czarny – chroniła go zbroja.
- Co tak
śmierdzi? – Spytała Kasia. Spojrzeliśmy na ulicę. Była pokryta czymś brązowoszarym
i cuchnęła okropnie.
-Myślę, że
rozsądniej byłoby wstać.- Powiedziałam. Wszyscy poderwali się i otrzepali z
obrzydzeniem.
- Nie
wnikam, co to jest. – Rzekł Max.
-
Przynajmniej wylądowaliśmy w średniowieczu. – Powiedziałam.
- Skąd wiesz
– zapytał Franek.
- Czytało
się to i owo. – Wzięliśmy teleporter i poszliśmy. Tradycyjnie, wszyscy ludzie
patrzyli na nas jak na ufoludków. Winowajcą był – jak zwykle – strój. Tutejsze
kobiety nosiły suknie z licznymi fałdami, długie pończochy, skórzane trzewiki
oraz wysokie czapki zwane
hennin. Mężczyźni ubierali wysokie nogawice lub krótkie
spodnie i pończochy oraz długie tuniki. Większość osób miała zdobione pasy
ozdobione złotymi klamrami. Wszyscy byli niscy i szczupli. Używali perfum,
które maskowały brzydki zapach ciała.
- Właściwie,
to gdzie my idziemy? – Zapytał Max.
-
Odprowadzimy gdzieś Zawiszę i poczekamy, aż teleporter się naładuje. – Odparła Justyna.
Nagle zza rogu wyszła jakaś grupa ludzi. Byli ubrani nieco lepiej niż inni.
Zatrzymali się przed nami i popatrzyli na Zawiszę.
- Zawisza! –
Wykrzyknęli (byli chyba pijani).
-
Towarzysze! – Odkrzyknął wojak i poszedł gdzieś z nimi zostawiając nas na
ulicy. Próbował nas ze sobą zabrać, ale jego przyjaciele zagarnęli go i
zaprowadzili gdzieś. Zatkało nas.
- Może
chodźmy za nimi, co? I tak musimy poczekać. – Zaproponowała Kasia. Nie był to
zły pomysł. Podążaliśmy za mężczyznami aż dotarliśmy do jakiegoś domu. W środku
było chyba jakieś przyjęcie, bo dobiegały stamtąd różne śmiechy i chichy. Po
powitaniu rycerza (który zapewne został uznany za zaginionego) goście zaczęli
ucztować. Na stół wniesiono przeróżne pieczenie, rolady, owoce i inne smaczne
rzeczy. Gdyby nie to, że jakiś czas temu napchaliśmy się hamburgerami, pewnie
bylibyśmy teraz naprawdę głodni. Ku
zdziwieniu moich przyjaciół ludzie jedli palcami, a jako talerzy używali
grubych, okrągłych kromek chleba. Niektórzy ludzie rzucali resztki psom, które
wałęsały się po pomieszczeniu. Wyjaśniłam towarzyszom, że to co oni robią jest
najzupełniej normalne i w tym okresie każdy tak robi. Wyszliśmy na zewnątrz. Zaczęliśmy
spacerować po mieście. Po drodze opowiadałam ciekawostki o rycerzach i średniowieczu.
Nagle, ktoś wychylił się z okna i wylał z wiadra coś na ziemię. Nie pachniało
jak róże. Wręcz przeciwnie. To były najprawdziwsze ścieki.
- To też
jest normalne? – Zapytał zielony na twarz Max.
- Niestety
tak. – Odpowiedziałam niepewnie. – Myślę, że to, po czym chodzimy ma podobną
zawartość. – Wszyscy momentalnie pobladli.
- Wiecie co?
Ja bym już się zmywała. Zrobiło mi się niedobrze. – Rzekła Kasia.
- Podpisuję się
obiema rękami. – Odparł zniesmaczony Franek. Wyjął z plecaka teleporter.
Przycisk świecił na zielono. Złapaliśmy się za ręce i wcisnęliśmy przycisk.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wracam po przerwie :)
Postaram się dodawać rozdziały regularnie ;*
Komentować!!!! ;)